joomplu:2446Ze wszystkich stron słyszałem:
- Nie rób tego, za wcześnie.
- Wystraszy cię i będziesz miał traumę.
- Ja też zrobiłem ten błąd.

Zachęcony tymi głosami podjąłem decyzję o tym, żeby poczekać z przesiadką na bezmasztówkę. Na szczęście decyzja nie zdążyła się ugruntować.





Podczas ostatniej wyprawy na Javorovy nie polatałem za dużo. Mogłem za to z ziemi obserwować, jak bezmasztówki powoli wykręcają słabiutkie kominy.
Kolejny wyjazd, tym razem na Stranik. Silny wiatr z południa o sile około 10 m/s i mocna termika pozwalały na swobodne latanie przez długi czas. Polatałem, ale klamka zapadła - chcę latać na sprzęcie, który pozwoli mi skutecznie przebijać się pod wiatr. Tak jak robił to Fernando na swoim Combacie, gdy razem lataliśmy na Javorovym.

Od tego momentu zacząłem ostre poszukiwania bezmasztówki. Codzienne przeglądanie działu "sprzęt używany" na DHV, delta 82 i Skyads.aero, przyniosło mnóstwo kontaktów i wiele zdjęć. Martin zachęcał mnie do wybrania Litespeeda S i w tym kierunku poszły moje poszukiwania. Grzybol pełnił rolę ostatecznego recenzenta, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. Dzięki studzącym zapał zakupowy radom nie kupiłem nic. Na szczęście!

Grzesiek Cedro zaproponował kontakt z tajemniczym Chudym z Wieliczki. Podobno ma Combaty na stanie i to trzy... Trzy Combaty w Polsce? Brzmiało to jak bajeczka... Ale zadzwoniłem i sprawa się wyjaśniła. Tajemniczy kolekcjoner wyjaśnił mi, że zaczął latać na szybowcach i to tak zupełnie, bez reszty. Lata bardzo dużo, a lotnie leżą w garażu... Trzy Combaty, z czego jeden całkiem nowy, jeszcze nawet nie złożony na długo. Tomek zaproponował mi tak korzystne warunki zakupu, że nie zastanawiałem się i zdecydowałem na kupno nowiutkiej maszyny - Aeros Combat L 09 13. Czułem, że dokonałem właściwego wyboru. Rusłan z entuzjazmem potwierdzał moje odczucia - Będziesz miał super sprzęt na lata!

Mając w perspektywie latanie w weekend, umówiłem się z Tomkiem na odbiór lotni we wtorkową noc, przed jego wyjazdem do Niemiec. Wsiadłem w Kadetta i śmignąłem do Wieliczki. Tomek ugościł mnie, porozmawialiśmy o lataniu i nie tylko. Świetny z niego człowiek, mam wielką nadzieję, że jeszcze wróci do latania na lotni! Dołączył do nas aktualny Mistrz Polski w lotniarstwie - Jacek Pawlus i razem zeszliśmy do garażu. Chłopaki wyciągnęli pakunek z kąta i po krótkich oględzinach ostatecznie zawarliśmy umowę.
Przy okazji okazało się, że w jednej z szaf jest nowiutka uprząż Woody Valley Tenax, całkiem jak na mnie szyta. :)
Uprząż razem z węglowym speedbarem i ogonkiem wylądowała na tylnej kanapie Opla.

Ciężko mi się było rozstać z chłopakami, to wspaniali goście. Wiem, że jeszcze razem polatamy!

Z radości odśpiewałem szaloną pieśń. Dotarło do mnie, że będę latał na zupełnie nowym, bardzo wysokiej klasy sprzęcie! WOOOHOOO!!! Radość bezgraniczna :)))
Zostałem Combatantem!

Miałem kilka dni na ogarnięcie siebie i sprzętu. Wyjazd zaplanowaliśmy w czwartek. Udało mi się spotkać z Fernandem i Jankiem na Polach Mokotowskich, gdzie złożyłem Combata i sprawdziłem uprząż. Byłem gotowy do oblotu!

zdjecia


Na Stranik dojechaliśmy z Andrzejem w piątek nad ranem. Dwie godziny snu wystarczyły aby się zregenerować i około 11-tej Air Taxi wwiozło nas pod szczyt. Tam okazało się, że mam problem z zamocowaniem rury kilowej... Na szczęście we wsi na północnym stoku góry dokonałem niezbędnej przeróbki i ok. 15-tej stałem gotowy do startu.
Andrzej już pięknie śmigał, a ja dzięki asyście doświadczonego Czecha spokojnie wystartowałem.

Lotnia na 1/4 windy prowadzi się miękko i leci stabilnie. Na troszkę większym VG wgryza się w komin i wykręca prawie bez impulsów ze strony pilota! Na pełnej windzie staje się tak trudna w sterowaniu, że trzeba na nią uważać! Skrzydło pchnięte przez komin, mała prędkość i już walę się w spirali do ziemi! Odpuszczenie windy przywraca sterowność. Po ponad dwóch godzinach oblotu czas na oblądowanie. ;)
Podczas lotu obserwowałem, jak lądują doświadczeni koledzy na bezmasztówkach. Teraz moja kolej. Spokojnie krążąc nad lądowiskiem prawidłowo oceniłem kierunek wiatru i zaplanowałem podejście. Plan wykonany, na ostatniej prostej przekładam ręce na ramiona sterownicy. Mały błąd - skrzydła nie były do końca wyrównane i flara wychodzi nierówna, z podparciem na sterownicy. Nie dość tego leciałem już zbyt wolno, więc nie obeszło się bez dziobowania. Ale nic to! Błędy na tyle niewielkie, że ja i lotnia jesteśmy cali i gotowi do dalszych lotów!

Andrzej ląduje po blisko trzech godzinach! Zacięty jest i dobrze sobie radzi w powietrzu! Jest z niego świetny kolega na ziemi i w niebie, bardzo się cieszę, że razem latamy! Wieczorem świętujemy udany lot w knajpie o nazwie "Flamengo".
Wcześnie rano wyglądam przez okno i nie podoba mi się to, co widzę. Mocno postrzępione altostratusy, stratocumulusy odcinające się na tle ciemnego nieba to zapowiedź nadciągającego chłodnego frontu. W drodze na śniadanie obserwujemy silne podmuchy - tu dzisiaj nie polatamy...
Teraz następuje szybka wymiana myśli i zapada decyzja - uciekamy przed poogodą na Słowenię.

Ze Stranika do Ajdovsciny jedzie się 7 godzin, więc zdążyliśmy od razu wjechać na startowisko Kovk i trochę jeszcze polatać! Oblatuję nową uprząż. Jest wygodna, ale na początku nie mogę się w niej położyć. Czarne myśli zaczynają zasnuwać niebo mojej świadomości. Analizuję sytuację i podejmuję kolejne próby - tym razem z sukcesem! Już wiem jak używać tego  systemu, tak więc mój komplet jest w pełni sprawny! Lądowanie po 40 minutach wychodzi mi perfekcyjnie!

zdjecia

Następnego dnia po wspaniałym śniadaniu zaserwowanym przez moją ulubioną gospodynię - Tadeję, jedziemy na rampę na Lijaku.

zdjecia


W wilgotnym, upalnym powietrzu szykujemy się do lotu. Andrzej dzielnie odpala z rampy, to jego pierwszy raz. Ja startuję chwilę za nim. Cóż to za przyjemność lotu w tym pięknym miejscu! Moja nowa lotnia jest rewelacyjna! Mimo słabych warunków utrzymuję się w powietrzu bez problemów. W końcu podejmuję nieprzemyślaną decyzję i próbuję przeskoku na Kovk bez zapasu wysokości. Liczenie na noszenie w dolinie nie sprawdziło się i wkrótce ląduję w polu. Lądowanie wychodzi mi jak za pierwszym razem, ale skala błędu jest mniejsza.
Najważniejsze, że mam za sobą bezpieczne przyziemienie w przygodnym terenie!

Na piechotę wracam na kwaterę, złożona lotnia poczeka na mnie i Andrzeja w krzakach.
Po kąpieli ruszamy w drogę powrotną, jadąc na zmiany, bez kłopotu docieramy do Warszawy o 6 rano. Wiozę ogromne poczucie satysfakcji.
Trzy miejsca, trzy różne lądowiska, i różne warunki, 5 godzin w powietrzu, lotnia cała, nawet nie zgiąłem ramienia sterownicy!
Jestem gotowy na dalszą naukę latania na Combacie, tym razem Istria i Buzet oraz Ucka.