Dzień pierwszy - Morsy na Rudniku??????

Standardowo co roku w grudniu i styczniu tak planujemy naszą aktywność lotniową, aby przerwa między zamknięciem a otwarciem sezonu była jak najkrótsza. Tak było i teraz, - w zeszłą środę w nocy (22.01) spakowaliśmy sprzęt lotniowy i wyruszyliśmy na południe, najpierw do Mieroszowa.
Plany były bardzo ambitne, bo jeszcze przed wiosną chcieliśmy odwiedzić Bassano, jednak prognozy nadchodzące z południa Europy wpłynęły na zmianę planów – zostajemy w Sudetach.
Po nocy spędzonej w Sokołowsku, na pierwszy ogień wybraliśmy Rudnik. Poranek przywitał nas przepięknym błękitem i wiatrem właśnie na północne zbocza Rudnika. Na lądowisku temperatura przyjęła nas delikatnym minusem i po ustaleniu podejścia do lądowania wyruszyliśmy na górę.
Okazało się, że śnieg nie pozwolił nam na dojazd samochodem chociażby do masztu, wnosiliśmy więc lotnie z samego asfaltu drogi Lubawka-Kowary. Śniegu czasami było po kolana i nie bez znaczenia okazała się pomoc Andrzeja, który nam towarzyszył. Najbardziej ekstremalne okazało się ostatnie 200 metrów podejścia, z leśnej drogi skręciliśmy w... las i dalej w górę między drzewami, było nieźle :-). Po wejściu na start okazało się, że… wiatr odkręcił… i wieje z tyłu… Pewnie wiecie, co wtedy czuliśmy.
Poczekaliśmy trochę, podziwiając przepiękną panoramę, ale nie zapowiadało się na poprawę. Porobiliśmy zdjęcia i obiecaliśmy sobie powrócić tu już wkrótce. Andrzej od niechcenia rzucił: "No stańcie morsy razem to zrobię Wam zdjęcie". No i zrobił.
Pozostało nam zejść z lotniami na dół, spieszyliśmy się, bo postanowiliśmy jeszcze ześlizgnąć się w Jeżowie na południową stronę, - tak się ustalił kierunek jeszcze na Rudniku. Na miejscu okazało się, że wieje ze wschodu… Wiatr w ten dzień nieźle kręcił. Wracając zatrzymaliśmy się na obiado-kolację w Kamiennej Górze, w knajpce "u Leszka", stanowczo polecam to miejsce, - klimat i jedzenie wyśmienite.



   
Dzień drugi - pierwsze zimowe wejście z lotnią na Mont Everest... no dobra, - na Monte Mieroszów

Piątek zaplanowaliśmy w Mieroszowie, mieliśmy uruchomić wyciągarkę i wykonać po kilka holi. Znaleźliśmy nawet ciekawy sposób na rozciąganie liny – narty i napęd PPG. Jednak jak to zwykle bywa, – plany planami, a pogoda swoje. Do południa inwersja, po południu prawie halny (że też te fronty muszą przechodzić jak akurat jesteśmy tu z rogalami).
Oczywiście nie odpuściliśmy sobie startów z rampy. No ale żeby wystartować, trzeba się jeszcze na ten start dostać. Po czwartkowym spacerku na Rudnik, ciężko było wnosić rurki z Rancho na rampę.
Kombinowaliśmy jak zrobić to zimowe podejście na Mote Mieroszów (chociaż nam się wydawało że to Mont Everest) i wpadliśmy na genialny pomysł transportowy a’la Marek Kamiński.
Śmignęliśmy z Darkiem z rampy, tego chudzielca znowu tak trzymało, że nie chciał wylądować. Ja oczywiście nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wymyślił. Przy wschodniej odchyłce w Mieroszowie trzeba po starcie uciekać w prawą stronę, czego ja oczywiście nie zrobiłem. Efekt był taki, że rotor nieźle mnie przydusił, gdybym był na glajcie pewnie było by przymusowe lądowanie.
Im później, tym wiatr był coraz silniejszy, po 16-tej spakowaliśmy sprzęt i przemoczeni, przewiani, ale nalatani wróciliśmy na kwaterę do Sokołowska – pensjonat "Radosno", przy okazji polecam to miejsce na nocleg.
Dzień skończyliśmy czeską śliwowicą :-).



   
Dzień trzeci - Kozakov

Ostatni dzień naszego wyjazdu postanowiliśmy spędzić po czeskiej stronie. Zastanawialiśmy się nad Rasovką i Kozakovem. Stanęło na Kozakovie, - było bliżej i wjazd na start samochodem. Poza tym nie lataliśmy jeszcze w tym miejscu.
Prawie nie wiało (delikatne 0,5m/s w twarz), start był wymagający, śniegu sporo, mały spadek startowiska no i te drzewa jakoś tak blisko… Ekspresowo rozłożyliśmy lotnie, wiatr niestety siadał. Pierwszy odstartował Darek i na nim spoczęło zadanie wyboru miejsca do lądowania. O tej porze roku bez termiki i ze śniegiem na polach było w czym wybierać. Mimo, że prawie nie wiało, ewidentnie obu nas w kilku miejscach przytrzymało na trochę. Lądowisko przy drodze, na którym usiedliśmy było lekko opadające, ale z lądowaniem nie było problemów. Bardzo przyjemna góra, szczególnie w termiczne dni, na pewno wrócimy tu wiosną.
Andrzej tak poprowadził trasę do i z Kozakova, że objechaliśmy prawie całe Karkonosze. Widoki przepiękne, dlaczego to nasze Pomorze jest takie płaskie…


pozdrawiam
Tomek







Zdjęcia: TomekP, DarekK, AndrzejB, PiotrA.