Pojechalismy do Masłowa z Michalo. Widoki takie sliczny kumulusy nas bardzo cieszylo w drodze do Maslowa oraz w trakcie szykowanie sie do startu. Na lotnisku po chwila dojezdza Darek i Maestro. Chyba kazdy z nas mial w glowie juz wyobrazenia o przeloty w kilkadziesiat jak nie powyzej 100. Ale po pierwszy holy sie okazalo ze te kominy jakos wcale nie sa za duzo, a poza nich jest cholernie silny duszenie. Wykonalem pierwszy hol z ktory wyczepiacy sie na 500m wykrecilem 800m ale potem albo go zgubilem albo po prostu znikl, a szukanie kolejny w takie duszenia bardzo szybko sie skonczyl ladowanie. Drugi hol tez na 500m i podlecialem pod Maestro ktory mial ladny komin, i do 1200 wykrecalismy sie. W ktorymś momencie Maestro przez radio mowi ze chodzmy tam z przodu, jest na sloncu MUSI TAM cos byc... Oczywiscie ze lecac za nim zostalem jakby lekko z tyl, a po chwili Maestro mowi ze jednak trzeba byl tam zostac w tamtego komina bo tu nic nie ma.....no nic, patrze na wschod i jest jakis ladny cumulus wiec podlece pod nim a nic....wracam przez klonowka tez nic, podlece tam gdzie pierwotnie krecilismy z Maestro i tez nic konkretnego....jeszcze chwila szukanie i ladowanie. Trzeci hol to nieporozumienia, wydawalo mi sie ze jest komin a sie mylilem.

 

 

 

Czwarty hol w kierunku Kielce 500m i holownik mi macha, i faktycznie jest 4-5 m/s do gory w zespole, wiec odczepiam sie i wykrece. Do mnie sie dolaczyl Darek i razem do 1700-1800m, chyba jeszcze w polsce nie byłem tak wysoko. Na taka wysokosc czlowiek sie zastanawia co z tym zrobic. Darek odleci na zachod. Mowie przez radio do Michala ze tyle mam i ze chyba lece na przelot. Michalo mi mowi ze holownik musi do domu a jeszcze brak paliwo wiec juz nie bedzie mogl sie dalej holowac, wiec mi namawia na przelot mowiac ze pojedzie po mnie. Lece na polnoc-wschod, mijam kolejna gorka za klonowka ciagle czujne na jakies kominy...lece pod rozne chmury ale nic pod nie sie nie dzieje.....moze nad kamieniolom....nie. lecimy dalej...juz tylko 800m, nizej bedzie trudno cokolwiek znalesc....jakies zerki sa wiec sie trzymam je ile sie da przenoszac sie coraz bardziej w kierunku ogromny obszary lasy jaki leza na wysokosc Skarżysko kamienna. Zerki sie skoncza, wiec moja ostatnia nadzieja to granicy lasu. Jak tam dolece juz mam tylko 500m i juz zaczynam sie przegladac za jakies pole w miary plaski bo tu strasznie sa faldowany tereny. Ok w razie co mam jakis miejsce do ladowanie, lecimy na krawedzia lasu...wyczekam wyczekam...i JEST! stabilny 1-2 m/s mi wywindowal do 1200m i to bezchmurny komin. Ale zajebista uczucia jest sie tak ratowac. Patrze na ten las ogromny i licze sobie w glowie czy dam rada go przeskoczyc. Wiatr jest bardzo slaby, duszenie duzy.....jak sie nie zmiescze to bedzie bardzo nie dobrze....postanawiam lecic po krawedzia lasu na wschod, bokiem do wiatru. Widze juz kolejny miejsce potencjalny zrodla kominy...spoko, powinem tam dolecic z sporo zapasem wysokosc. Po drodze nic, docieram tam z 400m i jest kicha....zerki jakies sa ale nic konkretnego. Wybieram pole, jeszcze wyczekam ile sie da nad krawedzia lasu na jakis ratunku, ale jeden zly podejmowany zakret i strata za duzo wysokosc co mi zmusza do ladowaniu. Wyszlo z tego 28Km. Chyba moj pierwszy prawdziwy przelot nizinny, i wyrwanie sie od syndrom lot z jednego komina. Ciesze sie z nabierana doswiadczenia. Dzieki Maestro za wzkazowki, Michalo za zwozka, holownika za holy.