W sobotę pojawiliśmy się na żarze. Janek, Przemek, Rusłan, Jacek i ja.
Prognozy były jednoznaczne: wiatr regionalny - idealna północ, 6-7 m/s + przejście chłodnego frontu dzień wcześniej. Do myślenia dawał jedynie fakt, że to dopiero 1 dzień po froncie i warunki mogą być zbyt bojowe. Swoją drogą chodny front oznaczał ok. 24oC – hehe, też mi chłodny, no ale po 34oC wcześniej to już 10 stopni różnicy.

Na startowisku wiatr regionalny wzmacniany ciągłymi porywami termicznymi 8-10 m/s z kierunków od 270o do 60o - niby jeszcze nic ekstremalnego, ale przy dość płaskim rozbiegu na żarze dostanie tzw. "czapy" lub poderwanie jednego skrzydła może być bardzo nieprzyjemne (czego doświadczyłem dzień później).

Janek wystartował około 14-tej, powalczył nad żarem, potem przeskoczył dolinę i polatał nad Jaworzynką, po czym wrócił ze sporym przewyższeniem na żar i po prawie 2 h lotu lądował na lotnisku. Nam to było bardzo na rękę bo trudno o lepszego "zająca" niż Mistrz Polski we własnej osobie. :)

Ja i Przemek wystartowaliśmy po 16-ej. Przy starcie nieźle torbiło, ale silne noszenie przed górą zabrało mnie bardzo szybko na 900 m nad szczyt. Pobawiłem się trochę w dość ostrej termice, ścigając przelatujące w pobliżu chmury.

W międzyczasie Janek jeszcze raz wjechał na szczyt i obserwował nasze zmagania. Ponieważ miałem z moją "obsługą naziemną" kontakt radiowy, poprosiłem go zaraz do mikrofonu.

- Janek, jaką muszę mieć minimalną wysokość żeby przeskoczyć nad Jaworzynkę???
- A ile masz teraz???
- 650, ale jeszcze tu się trochę pobujam,
- Nie baw się, wybieraj windę i tnij przez dolinę, na lotnisku jeśli nie będziesz musiał, nie ląduj bo tam jest kocioł.
- Co jest na lotnisku ???!!!!
- Torbi jak cholera! Leć za Jaworzynkę, tam są duże pola i bezpiecznie sobie wylądujesz.

że tak powiem parę razy przełknąłem ślinę, ale jak Mistrz coś mówi to się nie dyskutuje, tylko się słucha. Wybrałem więc windę i rura z wiatrem w kierunku sąsiedniej góry.
Nad Jaworzynką nadziałem się na brutalny komin. Mimo ściągnięcia sterownicy postawił mnie prawie pionowo. Nie czekając, aż się znajdę na plecach zszedłem na skrzydło i po 1 s. znalazłem się 10 m niżej. Już z większą prędkością i w przechyle wgryzłem się w tego dziada. Wszystko działo się tak błyskawicznie, że nie miałem czasu (i odwagi) zerknąć na vario; słyszałem tylko jedno wycie.  W parę chwil zrobiłem brakujące 400 m do podstawy. Po locie sprawdziłem to diabelskie kopnięcie - maksymalne, chwilowe noszenie - 13,7 m/s.

Wybrałem windę i zostawiając Jaworzynkę poleciałem dalej. Po 10 km właściwie zamierzałem lądować, ale szukając odpowiedniego pola obok jeziora żywieckiego znalazłem następny komin. Namierzony, wykręcony. Dalej spod podstawy przeskoczyłem pod kolejną. Cieszyłem się jak dziecko, bo pod chmurami zasuwałem 65-70 km/h a i tak miałem stałe 1 m/s do góry. Przy prędkości 110 km/h względem ziemi umyka ona błyskawicznie – byłem już za żywcem.

Przyszedł czas na strategiczną decyzję: lecę dalej na południe na Słowację, czy pcham się 45o pod wiatr w kierunku Szczyrku, na doskonale znane mi lądowisko. I tak sobie myślę: "Kurcze, mój kierowca nie ma odpowiednich map w samochodzie, ja nie mam GPS, nie mówiąc już o paru Euro na jakiś nocleg. No i dochodzi szósta. Cholera. Muszę lecieć do tego Szczyrku". Nie zaleciałbym daleko pod taki wiatr, gdyby nie kolejna spora chmura na kursie. Zanim spod niej wyleciałem dokręciłem 2 zwitki do samych kłaków (przyjemna temperatura 10oC) i z prędkością 75-80 km/h względem wiatru mozolnie przebijałem się w kierunku Szczyrku. Wysokość topniała jak lody w piekarniku.

Do naszego lądowiska pod Skrzycznem zabrakło mi 0,5 km, więc jak na prawdziwy przelot przystało, he, he, lądowałem w przygodnym terenie. I jak na prawdziwy przelot przystało 15 sekund później zza okolicznych domów przygnała banda dzieciaków z pieskiem. I uprzejmy gość, który na pytanie, czy to jego pole z radością odpowiedział, że nie. :D

 

 

Przykładem Smyka wyciągam wnioski:

  1. Lepiej lądować na dużym przygodnym polu, niż w silnych turbulencjach na rodzimym lotnisku.
  2. Kierowca musi mieć przy sobie odpowiedni zestaw map, bo nigdy nic nie wiadomo.
  3. Pilot też (+GPS).
  4. A w uprzęży należy zaszyć ze 20 EUR na czarną godzinę, hehe.


    Dziękuję Jankowi za wskazówki taktyczne, a mojej żonie i Rusłanowi za odnalezienie mnie i zwózkę.
    pozdrawiam
    bartek