zdjeciaNa sobotę, 07.06.2014, prognozy zapowiadały się lepiej, niż wyglądała rzeczywistość.

Podstawy miały być na ok. 1500 mnpm, tymczasem do 1300 trudno było się dokręcić - jedynie 2 kominy dały więcej niż 1200 nad grunt.








Początkowe chmurki rozpadały się i często kończyło się jedynie na obietnicy termiki. Dobrze jednak, że - stosownie do niskiej postawy - noszenia były relatywnie gęsto. Wprawdzie bardzo  słabe i trudne do realnego wykorzystania, ale tu Atos VR nieźle się sprawdza ze swoją doskonałością i niskim opadaniem. Mogłem podkręcić te 100-200 m i lecieć dalej.

Już w pierwszym kominie zemścił się na mnie brak sprawdzenia zamka uprzęży na starcie. Okazało się, że kulka od sznurka zapinającego dół uprzęży schowała się w środku - w poszyciu. Nie ma szans na dłuższe polatanie z dyndającymi nogami.  :D
Nie bez uskutecznienia śmiesznych ruchów, :P cudem udało mi się dosięgnąć część sznurka wewnątrz uprzęży na wysokości kolan.

Skuteczną termikę produkowały lasy, szczególnie dobrze sprawdzają się przecinki, albo luźne młodniki w środku większych połaci leśnych - termika nie jest zdmuchiwana i ma czas na zgromadzenie większego pakietu i jak już coś się urwie, to pociąga przez długi czas całe rozgrzana powietrze z okolicy (na zdjęciu satelitarnym widać, że z nad takich miejsc kominy zabierały najwyżej).

Przy czym to wszystko (b. niskie, nizinne podstawy i słabe noszenia) miało dla mnie drugorzędne znaczenie.
Szczerze mówiąc nie wiem jakim cudem przeleciałem te 65km.
Już od drugiego komina zrobiło mi się tak niedobrze, że gdyby nie szczęka kasku, to bym z chęcią skorzystał z... puszczenia pawia. Musiałem podczas krążenia cały czas trzymać szybę kasku, żeby się nie zamykała, co dawało orzeźwiający, chłodny powiew prosto w pysk.
"Wesoło" było, bo czasami musiałem łapać sterownicę dwoma rękami, szybka spadała i... zaczynało się wirowanie i inne mało sympatyczne odczucia.

Już miałem lądować za Kijami, obok Fernando, który tam przyleciał "od drugiej strony" z Pińczowa, ale wizja składania lotni w polu, transportu i rozkładania następnego dnia do lotu, skutecznie mnie otrzeźwiła. Nie ma to jednak jak lądowanie przy aeroklubowej infrastrukturze...

joomplu:2309



Dokręciłem jeszcze obok komina, znaczonego palonym przez robotników poszyciem leśnym (jeszcze bardziej kręciło się w głowie  :/ ) i na styk miałem dolot do Pińczowa.
Kto miał okazję lecieć do Pińczowa od północy, ten wie, że trzeba przeskoczyć wcześniej przez Garb Pińczowski - dlatego dolot na styk wg przyrządu nie funkcjonuje.
Złapałem więc na ostatniej prostej kominek na 400m i opuściłem go z bezpiecznym zapasem. Tym razem na ostatnich 5 km zapas się nawet powiększył, bo nad miastem "nosiło jak głupie" - przy 60km/h miałem 0,3 m/s do góry.

Lądowanie było przy ciszy z kierunków zmiennych - finalnie lekko w plecy, ale od czego natura daje nogi. Od szybkiego nimi przebierania - szczególnie w przypadku wystąpienia objawów strachu. ;)
I to jest kolejny dowód, że lotniarstwo zbliża do natury, bowiem wzmacnia naturalne odruchy  ;)

Track z lotu 2014.06.07

A tu 2 tracki nałożone na siebie - Bartek/Fernando





PS. Nigdy nie miałem tak skwaszonej miny po fajnym - w gruncie rzeczy - locie.
Siedziałem jeszcze z pół godziny, żeby pozbyć się mało sympatycznych sygnałów z górnego (na szczęście tylko górnego) odcinka przewodu pokarmowego.  :/

PS-2. Dzięki Kyniowi za pomoc przy starcie, a Grześkowi Bąkowi za hol. :)

.