Łacheta Witold
- drużynowy V mistrz Polski 1993.


Łacheta Witold wspomina na Forum lotnie.pl:

"Oj ja też lądowałem na drzewach, tylko na północy na Librze 1. Było to jak dobrze pamiętam w 83'. Byłem zaraz po kursie w Bezmiechowej. Nigdy nie latałem przedtem na lotni z pływającym dźwigarem, więc doszliśmy do wniosku ze śp. Leszkiem Sypkiem, że najlepiej będzie dźwigar zablokować i po kłopocie. Tak i było po kłopocie. Wiatr : tylko: 8 do 10 hihihi. Wyrwało mnie z butów i natychmiast niezłe przewyższenie. W powietrzu, jakoś lotnia mnie nie słuchała. Pomyślałem pomimo żadnego doświadczenia że, na polance się na pewno nie zmieszczę więc skierowałem się na prawo, na korony drzew, pewnie zawisnę i jakoś zejdę, to była pierwsza myśl. Rzeczywiście zawisłem. Złapałem się wybawiciela, który specjalnie nie podrapał mnie i szczęśliwy nie czując ciężaru lotni próbuję schodzić. Nagle gałęzie pode mną łamią się, zjeżdżam. Spojrzałem w dół, a tu pień usiany suchymi badylami, ostrożnie spojrzałem w tył, za mną ładna polanka i lotnia która swoim ciężarem zaprasza mnie do niej. Naśladując misia koalę tak się wczepiłem do drzewa, że ekipa która przybiegła do mnie nie mogła się ze mną porozumieć. Po całym szczęśliwym zakończeniu poszedłem na górę do namiotu, żona, której mój wygląd nie spodobał się, dała mi termometr, tylko 40 st. Taki byłem spokojny, dopóki, doputy, nie zobaczyłem gałęzi i polanki za sobą."

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.