O imprezie w Marquartstein dowiedziałem się na lotnie.pl (Autor tekstu: Piotrolot). Na stronie DHV jakoś przeoczyłem informację o pikniku lotniowym Moyesa. Wcześniej planowałem wyjazd na ten koniec tygodnia do Greifenburga, ale pewnie z lenistwa cel wyprawy uległ zmianie. Nie ma też co ukrywać, że takie imprezy nie mają miejsca co tydzień, a Greifenburg nie zając.

Więc po błyskawicznym pakowaniu byliśmy już o 11:30 na autostradzie (trochę z mojej winy, bo musiałem wrócić się po kółeczka i końcówki skrzydeł, które były w innym worku niż zazwyczaj). Korki na autostradzie też nie zostały nam oszczędzone, więc na miejscu byliśmy tak około 14.00. Corinna biegała z mikrofonem po polu, komentowała i przeprowadzała wywiady (ze mną nie chciała - bo nie wiedziała, że ma przed sobą przyszłego mistrza świata :)) A w powietrzu bzykały Dragony, ciągnąc coraz to nowe lotnie.

Miałem przy sobie zaczep do holu za motolotnią (Piotrolot mnie kiedyś w niego zaopatrzył), ale nigdy się na nim nie holowałem i cykor mnie obleciał. Tak sobie stałem i patrzyłem, czas leciał, a moja lotnia ciągle na dachu auta. W końcu zdecydowałem się na wjazd na górkę - Hochplatte z różnicą wysokości 400 m. Powiem krótko, że po starcie około 16.00 miałem bardzo krótki lot, ale za to prawie trafiłem w koło wyłożone do lądowania na cel (koło wyłożone przez Piotrolota, o czym dowiedziałem się później). Ale nowa górka została zaliczona.

Po wylądowaniu pojawił się Piotrolot - krótkie, ale serdeczne przywitanie i Piotrolot mnie od razu "wkurzył", bo zaliczył już hol za Dragonem. No cóż, lotnia rozłożona, a Piotrek opowiadał i opowiadał o holu, a motywator z niego niezły. Robiło się coraz później, ale po konsultacji z głową rodziny, czyli moją żoną, została mi udzielona zgoda na start za Dragonem. W końcu dzieci mogą spać w aucie jak już będzie późno, a czas pędził.

Wykupiłem hol na 500m (koszt 20 Euro) i zaciągnąłem lotnię na start. Piotrolot był w kolejce do holu dwie lotnie przede mną. A Dragony ja na złość woziły tylko pasażerów. Po 40 minutach zrobiłem się niecierpliwy i zamierzałem już rezygnować z holu. I pewnie bym nie poleciał gdyby nie Piotrolot. Odstąpił mi swoje miejsce w kolejce, przez co czas oczekiwania skrócił się diametralnie. Po rozpoczęciu holu pierwszy lotniarz zerwał zaraz po starcie bezpiecznik, drugi lotniarz został poprawnie wyholowany, a trzeci w kolejce po zamianie z Piotrkiem to już ja.

Nowy zaczep, nowy rodzaj startu, - bo z nóg, a nie jak wielokrotnie wcześniej z wózka, nowy holownik - oj Lesiu, po co ci to wszystko na zakończenie dnia... A Piotrolot podtrzymywał na duchu, przez co chyba miałem siłę ustać na nogach.

Start i lot bez większych problemów - jednak wbrew temu co Piotr opowiadał, musiałem się nieźle napracować aby utrzymać lotnię na kursie. Zaczep zadziałał bezbłędnie. Na pewno hol za Dragonem jest łatwiejszy niż za zwykłą motolotnią - ale tej różnicy to za bardzo w tym locie nie odczułem. Parę minut polatałem, podtrzymując się małym żagielkiem i dzień był zakończony. Niestety nie mogłem zostać na szykujące się ognisko oraz dalszy ciąg imprezy.

Zaliczyłem hol bo miałem załatwiony zaczep przez Piotrolota i zostałem zmotywowany przez Piotrolota. Wystartowałem, bo Piotrolot odstąpił mi swoje miejsce w kolejce - w innym wypadku musiałbym zrezygnować, bo robiło się już jak dla mojej rodziny bardzo późno, a czekał nas jeszcze powrót do domu. Dzięki Piotrek! Niedzielę poświęciłem w całości rodzinie, a Piotrolot został jeszcze na drugi dzień imprezy.

Na pewno będzie to ciekawa relacja, jeśli opublikuje nam zdjęcia, które porobił z narażeniem życia z powietrza. Ja niestety żadnych zdjęć nie dołączę, bo akurat jak startowałem za Dragonem to mojej córeczce zachciało się ... i mój prywatny fotograf zamiast dokumentować mój lot, spędził ten czas z córą na kiblu.

Ale to nic. Moich przeżytych wrażeń żadna kamera sfotografować i tak by nie mogła.

 

pozdrawiam
leslaw