alt

Majową wizytę w Greifenburgu zaplanowała moja żona.
Ferie szkolne i przymusowy jej urlop w pracy zadecydował, że zarezerwowałem pokój w sprawdzonym pensjonacie w Greifenburgu z dużym wyprzedzeniem i bez uwzględniania pogody.

Kiedy dotarliśmy do Austrii w niedzielę, pogoda przywitała nas 100% zachmurzeniem...

 ... ale deszcz nie padał i nawet podstawa chmur pozwoliła kilku lotniom na późno-popołudniowy zlocik.








W poniedziałek pogoda specjalnie nie różniła się od tej niedzielnej i podobnie jak dzień wcześniej paru zapalonych lotniarzy pozwoliło sobie na krótki zlocik.




Ja w tym czasie z moja córą zaliczyłem park linowy, po którym łydki dawały mi się przez następnych parę dni we znaki.
Mówiąc szczerze, nie liczyłem w tym tygodniu na oderwanie się od ziemi, ale widok lotni w powietrzu spowodował, że zdecydowałem się na lot następnego dnia i to nawet w znanych już z dni wcześniejszych warunkach pogodowych.
Wtorek powitał nas słońcem, które przebijało się przez masy spiętrzonego, wilgotnego powietrza.




Zostawiając rodzinę jeszcze przy śniadaniu, pognałem na kemping, skąd ruszają taksówki na szczyt.




Jakże miło zaskoczył mnie widok instruktora lotniowego - Hansa Trisla, który autem z podczepioną przyczepą (na chyba z 20 lotni) zaoferował mi podjazd na startowisko.




Hans prowadził grupę lotniarzy doskonalących swoje umiejętności w lotach termicznych, a wspierał go przy tym doskonały niemiecki lotniarz Oliver Barthelmes.
Niebo przed południem wypełniało się coraz bardzie spiętrzonymi cumulusami, których widok mówiąc szczerze lekko mnie przerażał.




Zdecydowałem się na wczesny start i odpaliłem około 11:30. W znajomych miejscach nie nosiło i z utratą wysokości obrałem kurs na lądowisko. Lot przebiegał wzdłuż zbocza i nagle ujrzałem na dole ptaszka, który się wykręcał. No jak kolega daje ci już takie znaki, to trudno to zlekceważyć. I rzeczywiście - wario zaczęło lekko pykać, a ja delikatnie wykręcałem wskazany przez myszołowa komin. Kiedy zbliżałem się coraz bardziej pod bardzo ciemna, granatowa podstawę, zdecydowałem się na odbicie w stronę doliny.
Coraz bardziej nosiło i to bez wykręcania, no i wkoło wszędzie te spiętrzone cumulusy..... Podstawa nie była zbyt wysoka, wiec na żaden przelot bym się nie zdecydował. Kiedy lądowałem po 1,5 godzinnym locie, paralotnie miały problemy z poruszaniem się do przodu.
No i kto by pomyślał, ze wtorkowy locik przyprawi w kolory mój majowy wypoczynek w Greifenburgu .
W dwa następne dni również oderwałem się od ziemi, jednak nie udało mi się załapać na termikę. Loty zostały sfilmowane - linki poniżej. W ostatnim locie podczas lądowania potknąłem się i złamałem boczną rurkę sterownicy.
Muszę przyznać, że zdecydowanie łatwiej lądowało mi się Wills Wingiem (Ram Air) niż Merlinem. Mała ilość startów i lądowań na tej lotni przyczynia się do braku wyczucia w ostatniej fazie lądowania.

Piątek to już ciągły deszcz i dzień spędzony na oddalonym o 30 km basenie w Spittal Drau. Rodzina była zachwycona, a ja też z przyjemnością wymoczyłem się w gorących wodach.




W sobotę po śniadaniu nastąpił powrót do domu. Na pewno urlop ten pozostawił smak niedosytu latania - spowodowany również moim brakiem praktyki.
Planuję powrót do Greifenburga w któryś z czerwcowych końców tygodnia, żeby jednak trochę dłużej pozwiedzać z góry tę bajeczną dolinę.





 

 

Film z wtorku, 21 maja:

alt

 

 

 

Film ze środy, 22 maja:

alt

 

 

 

Film z czwartku, 23 maja:

alt