Tegoroczny czerwcowy urlop w Greifenburgu zaplanowany został już w zimie.
Kwatera w sprawdzonym pensjonacie Gasthaus Post i odpowiednio wcześniej zarezerwowana.

A terminy związane były nie z pogodą, ale z przypadającymi na ten okres feriami szkolnymi.








 
Na miejsce po prawie 7-godzinnej jeździe dotarłem z rodziną w sobotę (7.06) - późnym popołudniem. Niestety cudowne kumulusy dane było mi pooglądać z rozżarzonej autostrady, po której dzieciaki śmigały na wszelkiego rodzaju sprzęcie – od hulajnogi po rower, rolki czy waveboard. Z powodu wypadku autostrada była zamknięta i tak sobie spędziliśmy na niej godzinkę w prażącym słonku. Niestety wpadlismy w ruch wakacyjny, gdyż pół Niemiec było w drodze do Włoch i Chorwacji i co chwila staliśmy w jakimś korku.

W tym roku udało mi się coś, o co starałem się już od wielu lat – mianowicie namówienie Piotrolota na wspólne latanie w tym rejonie.

joomplu:2366


Większość naszych wjazdów odbywała się takim oto autobusem z przyczepą za 5 EUR - włączając austriackie jodłowanie w czasie wjazdu.  

joomplu:2367


Z jego "szalonym" kierowcą.

joomplu:2368


Jak się dało, to oszczędzałem kregosłup, używając wózka Piotrolota do transportowania lotni.

joomplu:2375




Dzień pierwszy – niedziela 8.06.

Rano szybkie wstawanie, bo wiadomo: warun, a ja zamierzam przelecieć ponad 100km. Śniadanie o 7:30 - rodzina jeszcze śpi, a ja już nie, żeby pod kamping zabrać się pierwszym busikiem. Po drodze zgarniam Piotrolota i Sylwestra i tak dosyć wcześnie lądujemy na startowisku i rokładamy badyle.
Miłą niespodzianką było pojawienie się na górze Darka P. który dotarł z rana ze Słowenii, bo Greifenburg tego dnia oferował 4000m podstaw i dużo wiecej. Czterech lotniarzy mówiacych po Polsku – tego jak żyję jeszcze na startowisku w Greifenburgu nie przeżyłem.

joomplu:2372


No to szybko się ubieram i startuję dosyć wcześnie.
Po starcie szok – nie mogę zapiąć uprzęży. Myślałem, że mnie szlag trafi. Ze łzami w oczach kieruję się do lądowiska. Z tego jedynego lotu brakuje dokumentacji filmowej, bo kamerka została włączona na robienie zdjęć, a nie filmu. Ale i dokumentować nie było co.  Wściekły po wylądowaniu, robię to, czego jeszcze nigdy nie robiłem – mianowicie wjeżdżam na górę jeszcze raz i to z Piotrolotem, który krótko po mnie znalazł się na lądowisku.
Późny drugi start został wynagrodzony wieczorną termiką, która pozwoliła unieść mi się ponad najbliższe szczyty, otwierając panoramę na południe i północ. A po godzinnym locie, na lądowisku Sylwester wręcza mi butelkę zimnego piwa – i czego jeszcze człowiekowi do szczęcia trzeba?

joomplu:2376


Czyli można powiedzieć, że dzień nie do końca stracony.

{youtube}TYkpo6TuLzI{/youtube}




Dzień drugi - poniedziałek 9.06.

W tym dniu na start się nie spieszyłem. Wspólne śniadanie z rodziną.
Lot rozpocząłem dosyć późno, bo dobrze po 14:00. I znowu za długo nie polatałem. Po ponownym wzbiciu się pod podstawę i poszwendaniu się po okolicy, po godzinie ląduję. Coś jest w mojej głowie nie tak……

{youtube}k1H2vlueKf8{/youtube}



Dzień trzeci - wtorek 10.06.

Gotowy do startu o 13:00 w żarze kapiącym na głowę, w pełnym ekwipunku czekam przed rampą, a przede mną parę lotni w tym dwóch uczniów.
Po 20 minutach zaczyna się we mnie gotować. Wreszcie pierwszy uczeń, przepuszczając  wszystkie najlepsze kominy, wystartował. No i kolejny uczeń czeka, nie wiem na co. Coraz goręcej, pot zaczyna zalewać mi oczy, a roztopiony krem przeciwsłoneczny piecze w oczach niemiłosiernie. Po kolejnych 20 minutach drugi uczeń startuje. Jeszcze tylko dwie lotnie. Sztywnopłat startuje niemal natychmiast, następny lotniarz potrzebuje jeszcze 5 minut. Wreszcie dochodzę do rampy i… czekam, bo paralotniarze po prawej startują jeden po drugim, a do tego część z nich wykręca komin bezpośrednio przed startem.
Zaczyna mi się robić słabo. Krzycząc głośno "startuję",  wpadam na rampę i odpalam na lewo. Mówiąc szczerze, miałem wszystkiego dość i marzyłem o tym, żeby napić się zimnego piwa. Ale pierwszy komin zaprosił mnie do tańca (chyba to Paweł już o tym tańcu pisał). I nie popuścił już do podstawy. Ja w krótkich spodenkach, a tam coraz chłodniej. Głupoli nie sieją…… Dobrze, że na tułowiu parę dobrych warstw.
Wysoko, wysoko, decyduję się na spacer w kierunku Lienz. Lot przebiega jak po sznurku, wszędzie nosi i cały czas nad granią. Tak szybko jeszcze nigdy nie leciałem. Widoki zapierajace dech w piersi, bo szczyty jeszcze opatulone śniegiem, a doliny wypełnione soczystą, buchającą zielenią, a do tego nieskazitelnie błekitne niebo, pokryte białymi barankami. I tak sobie beztrosko lecę, pocierając gołe kolano o kolano, by sobie zrobić trochę ciepło.
A tu już Lienz na horyzoncie i ostatni szyczyt.
Decyduję się na zwrot i lekceważąc słabe kominy, przeskakuję pierwszy wąwóz. Hm... trochę straciłem wysokości, nie martwię się jednak, bo jestem przekonany, że komin na następnym zboczu znowu wywinduje mnie nad grań. Pełzam i pełzam po tych zboczach, a tu zerko, więc decyduję się łyknąć następny wąwóz.
Kosztem utraty następnych 100m dolatuję do nastepnego zbocza i zaczyna się wkradać niepokój. Na polach w dolinie widzę rozłożone po lądowaniu glajty. Początkowy mały niepokój przeradza się pomału w strach – może jeszcze nie paniczny, ale już strach. Opadając coraz niżej, kręcę się, ciesząc się z każdego zerka nad jakąś halą z domkami rosnącymi w oczach. A do domu daleko.
Jednak "łąka ostatniego ratunku" nie zawiodła – zaczyna się winda do góry. Wykręcam się na bezpieczną wysokość i przeskakuję kolejną dolinę, ktorej zbocze darowuje mi kolejne metry wysokości. Wreszcie na horyzoncie pojawia sie kamping i jeziorko. Przelatuję nad pustym startowiskiem i zastanawiam się, co robi Piotrolot. Chociaż jeszcze nosiło, na wschodzie pojawiają się pierwsze wypiętrzone, z ciemną podstawą kumulusy i decyduję się po dwóch godzinach lotu na lądowanie.

joomplu:2374


Składam lotnię, robi się coraz ciemniej, a Piotrka nie ma. Wyciągam komórkę, by do niego zatelefonować, a tu nagle nad głową znajomy Merlin z ogonem. Okazuje się, że Piotrolot poleciał w drugą niż ja stronę (Spittal) i przelatując pewnie z 50 km spedził w powietrzu prawie trzy godziny. Piotr lotnię składał już częściowo w deszczu.
Na pewno dla rasowych przelotowców ostatnie trzy dni oferowały warunki do dalekich lotów.

joomplu:2371



{youtube}WXZKGszAyUY{/youtube}




Dzień czwarty - środa 11.06.

Niestety zapowiadane są w następne dni burze. Pozostają więc tylko wczesne starty i krótkie zloty. Dla mnie każdy start i lądowanie przyczynia się do podniesienia bezpieczeństwa lotu.  

{youtube}MmADD_3hT_0{/youtube}



Dzień piąty - czwartek 12.06.

Krótki zlocik przed burzą.

{youtube}gEjhhMvb-3I{/youtube}




Dzień szósty - piątek 13.06.

Dzień spędzony na wędrowaniu z rodziną.

joomplu:2378


Piękna trasa w wąwozie wzdłuż potoku z wieloma wodospadami dopełnia urlop w Greifenburgu.

joomplu:2369

joomplu:2370



Dzień siódmy - sobota 14.06.

Decyduję się oblatać kupioną i naprawioną (wymieniony górny zamek błyskawiczny) ostatnio uprząż.
Pomimo próby zawieszenia na ziemi, w czasie lotu wisiałem za nisko, więc lot był bardzo niekomfortowy. Uprząż jest też za duża na mnie i wystawię ją na forum na sprzedaż.
Na starcie czekaliśmy bardzo długo na korzystną fazę. Pokryte ciężkimi chmurami niebo rzadko przepuszczało słonce, które to z kolei wydmuchiwało kominy, dające trochę wiatru z dobrego kierunku. Więc jak taki korzystny podmuch nadchodził, startowało parę lotni, jedna po drugiej. A ponieważ lot wszystkich trwał mniej więcej tak samo długo, nad lądowiskiem dochodziło do lekkiego zamieszania. Trochę to oddaje zamieszczony tu filmik.

{youtube}vRPxc7uqaBU{/youtube}



Dzień ósmy - niedziela 15.06.

Dzień powrotu.
Po spakowaniu się, ruszyliśmy do domciu około 10:00. Odbierając lotnię z kampingu, przejeżdżałem koło czekającego na lotniarzy i paralotniarzy autobusu. Za wielu chętnych na wjazd nie było. Burzowo od samego rana.
Pólnocna strona Alp przywitała nas pięknymi szlakami kumulosowymi. Lekko mnie zdusilo w dołku, jak mijałem na autostradzie zjazd na górę Rauschberg w Ruhpolding.
Żona w tym momencie zaproponowała postój nad Chiemsee – największym jeziorem Niemiec.
Zjechaliśmy do Prien, a tam możliwość wypożyczenia żaglówki. A wiało tak pięknie……
Chwila namysłu i pożyczam na godzinę coś a’la Omega.

joomplu:2379


Całe wieki już nie żeglowałem. Rodzina jakaś nie skora do wejścia na pokład, więc odpalam sam, obsługując oba szoty – foka i grota. Zwrot przez sztag,  zwrot przez rufę... do głowy wracają całe wieki nieużywane pojęcia.
Po półgodzinie dosiada się mój 7-letni Kuba i przejmuje szoty foka. Kolejne 30 minut halsowania, a potem powroty na motyla. Życie jest takie piękne.

I tak mój dawno planowany urlop dobiegł końca.
Ale jeszcze tej setki FAI nie odpuściłem i Greifenburg o tym wie!