alt

Modele buduję odkąd pamiętam, a latać chciałem od zawsze.

Jeszcze w ubiegłym wieku, gdy miałem chyba 16 lat, chciałem poszybowcować, ale nie podołałem ówczesnym wymogom zdrowotnym.
Rzuciłem się na glajty, były najbardziej dostępne i chyba najtańsze, a na dodatek najłatwiejsze w lataniu. Przez 15 lat udało mi się nalatać na nich jakieś 1500 godzin.
Szybowców nie odpuściłem, wyszkoliłem się w 2002 roku i trochę na nich nawet polatałem, ale zbyt dużo to kosztuje.
Tak pieniędzy, jaki i zmagania się z „osobami trzecimi”.




Zostały glajty, ale z miesiąca na miesiąc ten „nośnik” stawał się dla mnie coraz bardziej nie do zniesienia: za wolno, za nisko, za mało lotu w locie. I wtedy przypomniały mi się lotnie, coś, o czym myślałem, gdy byłem jeszcze szczeniakiem.
Żeby sprawę przesądzić, sprzedałem graty PPG i kupiłem lotnię. Przyszła pora na szkolenie i tu natknąłem się na pierwsze schody. Bo kurs, który trwa trzy lata, jakoś mnie nie urządzał. Marzyłem o tym, żeby uprawnienia zdobyć w ciągu kilku miesięcy. Tyle, że znalezienie dobrej szkoły wcale łatwe nie było. Przeszukiwanie internetu niewiele dało: w Polsce nic na stronach ULC-u odnośnie lotni nie da się znaleźć.
Pozostała emigracja do Czech. Z doświadczeń pilotów UL i PG wynika, że jest tam: a) szybciej, b) taniej. Dziś wiem, że to pewnie dlatego, że mniej tam gadają o lataniu, a więcej latają...

Pierwszy krok to zapisanie się na "seznamovací kurz létání" w szkole SpeedBar. Kurs odbył się na Morawach w kwietniu. Trzydniowy, zapoznawczy, - to podczas niego uczestnik zapoznaje się z lotnią i ideą lotniarstwa.
Najpierw bieganie i loty na Dance, a później przesiadka na Atlasa. To jest już okazja, żeby poznać smak (prawie) prawdziwego latania i (jak najbardziej prawdziwych) zakwasów. Tyle, że to taki rodzaj wysiłku, który sprawia czystą radość. Zresztą podczas podchodzenia pod górkę z lotnią była okazja, żeby w głowie przemyśleć własny lot i kątem oka obserwować wyczyny kolegów. Efekt uboczny to nabranie względnej kondycji.

Konsekwencją kursu zapoznawczego było szkolenie na docelowym kursie, czyli na "pilotní kurz létání". W idealnych warunkach, czyli stałej pogodzie i dobrej kondycji ucznia, jest możliwość zrobienia kursu w ok. 14-16 dni, tylko ten urlop i kondycja...
Jest jednak i inna możliwość, dla tych, którzy na taki urlop pozwolić sobie nie mogą. Trzeba wtedy, tak jak ja, rozłożyć kurs na kilka weekendów. Z punktu widzenia mieszkańca środkowej Polski nie bez znaczenia jest to, że organizatorzy kursu (jeśli jest taka potrzeba) pomogą nam na miejscu znaleźć jakąś kwaterę i to naprawdę za niewielkie pieniądze.

Pierwszy wyjazd, to kierunek Golińsk. Drugi weekend września, - a tam pogoda iście wiosenna! A dlaczego wrzesień... - niestety nie miałem możliwości z przyczyn technicznych wybrać się na szkolenie w wakacje, warunki pogodowe były wtedy idealne, wiadomo, karkonoski mikroklimat. Wakacyjne szkolenie szło pełną parą, a ja nie mogłem tam być! Pewno poznałbym więcej PILOTEK. :)

Wracając do wrześniowego wyjazdu, na miejscu okazało się, że nie będę sam, bo weekendowych pilotów jest kilku.
Rano pobudka i sprawdzenie kierunku wiatru, decyzja o wyborze górki i w drogę! Szkoliliśmy się po czeskiej stronie, tam jest większy wybór górek i to na każdy kierunek wiatru. To oznacza, że nigdy nie ma problemu z tym, że akurat "źle wieje".
Do dyspozycji były lotnie typu Atlas. Przyznaję, że przeżyłem wtedy lekki szok: tak stara konstrukcja (w relacji do glajta)... po prostu leci.

Dobrym rozwiązaniem, o którym organizatorzy kursu pomyśleli, było to, że na górę lotnie były wwożone autem z wózkiem, nie trzeba ich było targać na barkach.
Szkolenie odbywało się według ściśle określonego programu, - najpierw loty w pozycji stojącej i opanowanie lotu po prostej z lądowaniem, potem zakręty i lądowania, o startach nie wspominając. Po opanowaniu lotu w pozycji stojącej, kursantów czeka przesiadka na Rybkę, czyli kokon! I tu już człowiek lata jak lotniarz, całą gębą i... odwłokiem też. Pozycja lotu jest niesamowita, a samo uczucie nie do opisania. Tyle, na zachwycanie się pozycją czy położeniem wielkiego ptaszyska nie ma zbyt wiele czasu. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć!
Spokojne przejście łapek na ramiona, coraz niżej, później na poprzeczkę speedbaru i znowu zaskoczenie! Prędkość jakby większa, a i z każdą wylataną minutą czuje się wyraźniej coraz większą tego lotu doskonałość. Po prostu to działa!

Mijają kolejne szkoleniowe weekendy, mój poziom rośnie, ale skala trudności i górki też coraz większe. Świetnym rozwiązaniem jest np. lot zapoznawczy z Cernej Hory w tandemie z instruktorem (wliczony w cenę kursu). To pozwala na oswojenie się lotniarzy z wysokością, no i można przekonać się, jak działa i co potrafi lotnia w doświadczonych rękach.
Dzień, w którym kursanci samodzielnie lecą z Cernej Hory to ogromne przeżycie i egzamin dla samego siebie. Faktyczny sprawdzian, czego się nauczyłem. Będę leciał już na swojej lotni, Airwave Calypso, którą ujeżdżałem pod koniec kursu.
Góra robi wrażenie... 550m deniwelacji! Do dyspozycji dwa lądowiska, wielkie łąki w oddali i lądowisko paralotniowe u jej podnóża. Jeszcze tylko rozkładanie sprzętu na górze, szczegółowa kontrola lotni, kilkakrotne sprawdzenie powieszenia pilota i wio na startowisko!

Maksymalna koncentracja na początek. Ocena kierunku wiatru, parę kroków i już tylko szum skrzydła. Czas, by się nacieszyć lotem, poćwiczyć zakręty, zobaczyć jak lotnia się zachowuje i jak to naprawdę lata!
Lotnia prowadzi się wspaniale, jest miękka i bardzo czuła (w porównania do Atlasa oczywiście). Czuje się, że leci się już szybowczykiem. Prędkość, doskonałość i zachowanie energii jest niesamowite! Tak naprawdę latając na glajtach, nie zdawałem sobie sprawy, jaka przepaść dzieli je i lotnie. I jeszcze jedna istotna sprawa: środowisko lotniarzy jest bardzo pozytywne. Chłopaki nie latają w skarpetkach pod kolor skrzydła i faktycznie są na latanie napaleni!

Po dziesięciu "poważnych" lotach z Cernej Hory, przychodzi pora na teoretyczny egzamin ustny. Wykłady prowadzone są w przerwach między lotami na kursie. Po teorii egzamin praktyczny. A potem (zakładając rzecz jasna, że egzaminu się nie obleje) pozostaje tylko czekać na dokumenty potwierdzające uprawnienia.
W sumie szkolenie zajęło mi dwa miesiące (nie wliczając kursu początkowego), ale mam świadomość, że to i tak długo, bo przy zorganizowaniu sobie urlopu w wakacje, licencję miałbym już we wrześniu.
Na kursie poznałem masę pilotów-uczniów, jak i starych wymiataczy. Do niewątpliwych atrakcji czeskich szkoleń należą kursantki-kobiety. Średnio szkoli się w SpeedBar ok. 3-5 kobiet rocznie, więc panowie, - pora się chyba przymierzyć...

Cóż na podsumowanie? Może tylko stwierdzenie, że lotnie to strzał w "dziesiątkę"! To smak prawdziwego, czystego latania, którego nie da się porównać z niczym innym . I tylko sam sobie się dziwię, że tyle lat zadowalałem się substytutami. Glajty? Pozwólcie, że skwituję to wzruszeniem ramionami.
Mam dziś odwagę, żeby na lotnie namawiać wszystkich: i tych, którzy jeszcze nie latają, i tych którzy latając na "zamiennikach" myślą, że lecą. Wierzcie mi, tu nawet brakuje skali porównawczej. A wiem o czym mówię.
Informacje o szkoleniu można uzyskać bezpośrednio w szkole SpeedBar.cz. Albo u mnie, jeśli komuś potrzeba więcej spostrzeżeń z punktu widzenia kursanta. Ups, co ja mówię, pilota. ;-)





Danka rządzi (na razie)! :)
alt



Mariusz jak zawsze, kozaczy!
alt



Lesiu z dobytkiem :)
alt



Lesiu w locie...
alt




... i jego piękne lądowanie :)
alt




alt



Do niewątpliwych atrakcji czeskich szkoleń należą kursantki-kobiety. Średnio szkoli się w SpeedBar ok. 3-5 kobiet rocznie.
alt





Świetnym rozwiązaniem jest np. lot zapoznawczy z Cernej Hory w tandemie z instruktorem (wliczony w cenę kursu).
alt




alt



Kursanci atakują
alt




alt



Pierwszy mój lot na Atlasie
alt



Nauka zakwasów
alt



Przed i w trakcie startu
alt




alt




alt




alt



"Wysoki" lot ze Srebrnej Góry
alt



Muszę przełożyć ręce niżej!!!
alt



O tak, ale czy dobrze??? :)
alt



To se potrzymałem speedbara! :)
alt



Dzień, w którym kursanci samodzielnie lecą z Cernej Hory to ogromne przeżycie i egzamin dla samego siebie.
alt




alt



Już na swojej lotni, Airwave Calypso, którą ujeżdżałem pod koniec kursu.
alt




alt




alt




alt




alt




alt




alt




alt



I już jaki nadęty! :-)
alt



Panorama ze szkolnej górki
alt



alt