Z przyjemnością witamy dzisiaj w dziale artykułów Remigiusza
i jego niezwykle malowniczą opowieść o swojej drodze do spełnienia marzeń o lataniu.
I z niecierpliwością czekamy na ciąg dalszy :-)
 




 

(W celu powiększenia miniatur kliknij w zdjęcie)    
  30 kwietnia 2007

Długi majowy weekend to jak moja pamięć lotnika sięga, pewny warunek na "trójkąt" w Górach Bystrzyckich. Osiem lat temu to tutaj odbyłem na glajcie swój pierwszy wysoki lot, tutaj też dane mi było godzinami latać na żaglu, lądować w świetle zachodzącego słońca i smakować termiki. Miejsce to jest nasycone emocjami, - tymi wspaniałymi, ale też i tymi smutnymi: drzewowania, porwany sprzęt, minuty stresu: "Przelecę ten cholerny las czy nie?".
Tym razem jestem z czymś co lata, jednak nie dane mi będzie przebywać w powietrzu – w plecaku mam poskładany zdalnie sterowany model szybowca i to nim będę dzisiaj woził się po niebie. Magia tego miejsca działa nie tylko na mnie, na miejscu spotykam Sebastiana z lotnią, który bardzo się cieszy, że ktoś przed nim pójdzie na zająca. Model z trudem utrzymuje się na przedpolu, jednak po chwili pięknie idzie do góry wraz z przechodzącym kominem. Sebastian także odpala, ucieka w prawo i ginie mi z oczu. Byle zanadto nie opadać nad szczyt, gdyż wtedy termika traci swój w miarę spokojny i przewidywalny w tym dniu charakter. 
   

 
 
  Sebastian wraca z zapasem wysokości. Znika gdzieś, lecz po chwili odnajduję go wysoko na niebie, daleko za zboczem. Ja nie mogę sobie pozwolić na takie dystanse. Po godzinie zaczyna mi być zimno, wytrzymuję jeszcze godzinę i ląduję modelem w miejscu startu. Sebastiana widzę daleko na przedpolu, znacznie poniżej szczytu, ale po chwili pięknie idzie w górę. Wkrótce on także ląduje, chwilę rozmawiamy, podobno w okolicy kręcił się jakiś czeski szybowiec. Wracam do domu, przeglądam zdjęcia z aparatu, który znajdował się na pokładzie modelu. Nie, tak się nie da żyć, trzeba będzie znów wrócić do latania!!  




  15 grudnia 2008

Debiutuję na lotnie.pl, zdradzam swoje "niecne plany".
Mam w planach latać na lotni i mimo, że mieszkam w górach (Międzygórze, Masyw Śnieżnika - Kotlina Kłodzka), to też myślę o Mosquito. Pięć lat latałem w moich okolicach na paralotniach, żeby dojść do wniosku, że za bardzo się nie da. Generalnie niby góry są, ale praktycznie niedostępne z powodu zarośnięcia lasem miejsc startu bądź lądowania. Glajciarze u nas albo wymarli, albo przesiedli się na PPG, albo jeżdżą za granicę. Tylko w taki sposób da się u nas nie być niedzielnym pilotem. Wyciągarki obecnie nie ma żadnej, zresztą nie byłoby kogo holować. Z kilku naprawdę fajnych miejsc nadal "czynnych" pozostało niewiele. Całe szczęście pozostał im wierny jeden z Was - Sebastian Olifiruk. A obecnie za większość ruchu lotniczego nad Kotliną Kłodzką odpowiadają czeskie szybowce.



8 sierpnia 2009

Wieje ze wschodu, myśli krążą mi wokół Śnieżnika, pakuję model szybowca i butuję na szczyt. Po 3 godzinach jestem na miejscu. Warunki wymarzone: 3-4 meterki wiatru idealnie pod stok, piękne pulchne chmurki nasuwając się co kilka minut nad szczyt, wzmagają siłę wiatru. Latanie modelem jest w takich warunkach nudne, nosi wszędzie, najście chmur wzmaga noszenie. Dla urozmaicenia wykręcam kominy latając modelem "na plecach", ganiam za ptakami, kręcę akrobację. "Trza było pożyczyć glajta od kumpla, odpalić, powozić się na zboczu, wreszcie zaczepić się pod chmurę i z prostej dociągnąć do domu" - myśli chodzą po głowie. Dotykam modelem podstawy chmur, ląduję i w ciszy i spokoju wracam do domu. Na końcu Międzygórza zauważam zaparkowanego busa Aeromanii. Jak się okazało minąłem się z Andrzejem, który wybrał się pieszo tego dnia obczaić potencjał szczytu Śnieżnika i też go tam skręcało z braku jakiegoś latającego "przyrządu". Obiecujemy sobie, że kiedyś tam wrócimy, przy wschodnim wietrze jest to idealnie miejsce do latania, także przelotowego.



19-23 sierpnia 2009

Wreszcie jestem w Mieroszowie, przede mną pierwszy etap szkolenia lotniowego. Jeszcze się nie zaczęło, a już kłopoty: tuż przed wyjazdem samochód mi zdechł i uratowałem się pakując sakwy rowerowe i w ten sposób dojechałem na miejsce (to tylko 80 km, czyli w praktyce nieco ponad 4 godziny jazdy rowerem). Wieczorem po przyjeździe komary tną okrutnie. Los celowo rzuca mi kłody pod nogi, abym przekonał się jak bardzo chcę latać.
 
 
 






   

Pierwszy dzień
: wykłady, zapoznanie się z budową lotni, wieczorem pierwsze biegi na płaskim terenie. Podziwianie "starszych" kolegów, latających wysoko nad nami. Wieczorem czuję, że żyję. Cieszą opowieści starszych stażem, napawają energią wspólne wyobrażenia przyszłych podniebnych lotów.

Drugi dzień: rano wszyscy się przykładamy do ćwiczeń: biegi z lotnią w celu symulacji startu. Oj bardzo się przykładamy, wylane tony potu idą na walkę z martwą materią, a rezultatów poza zakwasami, siniakami na ramionach i obolałymi plecami brak, przynajmniej tak nam się wydaje. Wieczorem runda druga, tym razem wyżej na stoku, zaczyna pojawiać się faza lotu! Noc zimna, ale potężne zmęczenie sprawia, że sen mam twardy jak beton.


 
  Trzeci dzień: Pobudka wcześnie rano, bo w programie szkolenia są loty motolotnią. Po starcie Andrzej wznosi się na około 200 metrów, ustala zerowe wznoszenie, daje sterownicę i pokazuje kierunek lotu. Na początku strach, ale powoli zaczynam sobie radzić. Równie trudny jak zakręcanie jest… lot po prostej (ja akurat miałem lecieć dokładnie nad linią kolejową). Lądowanie całe szczęście wykonuje Andrzej. Dobre ćwiczenie, pozwala odczuć, jak będzie wyglądało sterowanie i reakcja lotni w locie swobodnym. Potem trenujemy loty, które można już mierzyć w kilkudziesięciu metrach. Widać przydatność ćwiczeń z dwóch poprzednich dni: wyuczone wcześniej odruchy pozwalają jako tako panować nad lotnią. Człowiek atakowany jest tak dużą ilością nieznanych bodźców, że na samodzielne myślenie nie ma czasu, gdyby nie komendy instruktora i wcześniejsze treningi, byłyby kraksy. Chwilami włącza się zdrowy rozsądek i pyta: "tyle wysiłku i takie mizerne rezultaty?" Nie poddajemy się.

Czwarty dzień: Dziś nie ma latania, pogoda siadła, pada deszcz, regenerujemy się, słuchamy wykładów na temat prawa lotniczego i zapoznajemy się z zasadami lotu lotni. Po tych kilku dniach praktyki, teoria zaczyna trafiać do głowy: ta rurka czy tamta linka nie jest umieszczona w tym czy w tamtym miejscu przypadkowo. Dla mnie ten dzień to zbawienie, załapałem gigantyczne zakwasy na mięśniach dwugłowych uda.




 
  Piąty dzień: Ładny dzień, pakujemy się i jedziemy na północny stok. Dwóch do jednej lotni: jeden leci i wnosi lotnię, drugi w tym czasie odpoczywa i jeszcze raz przeżywa pierwsze chwile w powietrzu. Tym razem możemy już mówić o lataniu, zbocze jest na tyle strome, że start jest bezproblemowy, trzeba tylko odwagi, aby "rzucić" się w lotnię. Wykonujemy loty po 100-200 metrów, jest to już na tyle długi dystans, że trzeba dbać o horyzontalne prowadzenie lotni. Generalnie idzie dobrze, ale zdarzają się za późne reakcje, przesterowania czy nawet reakcje w przeciwną stronę! O ile starty i sam lot idzie mi dobrze, to z lądowaniami mam problem, początkowo zachowywałem się tak jakby tego elementu nie było i lądowałem na kołach sterownicy i własnych kolanach. Potem się to poprawiło, zacząłem robić wypchnięcia sterownicy tuż nad ziemią ale i tak kończyło się to niezbyt elegancko. Łącznie zrobiłem 8 lotów, niby niewiele i niewysoko ale w głowie zakręciło mnie okrutnie jakbym jakiejś używki zażył.
 
   

 
 




      Po powrocie do Mieroszowa spakowałem cały swój dobytek na rower i o 22-ej ku przerażeniu wszystkich wyjechałem w drogę powrotną do domu. Na miejscu byłem około wpół do trzeciej, muszę przyznać że pierwszy raz w życiu zdarzało mi się przysypiać na rowerze.

Wrażenia z kursu: utwierdziłem się w przekonaniu, że lotnia to jest to! Wymaga więcej pokory od glajta, ale w zamian daje zauważalnie większą prędkość, doskonałość i co najważniejsze - bezpieczeństwo. Sterowanie jest specyficzne, w pewnym sensie niejednoznaczne i chyba nieporównywalne do niczego innego, co lata. Na kurs wybrałem się mając przeczytane (ze zrozumieniem!) chyba wszystkie artykuły o technice latania z lonie.pl, lecz niewiele mi one pomogły. Teraz wracam do nich ponownie i dopiero zaczynam rozumieć ich sens. 



 







Dopisek redakcji:
poniżej przydatny link dla osób, które planują rozpocząć przygodę z lotniarstwem:
  
Lotniarstwo - ile to kosztuje - przeczytaj zanim zaczniesz








 

Komentarze
element rywalizacji
Dodane przez Andrelo w dniu - 2010-08-08 22:41:23
Wprowadzę w takim razie przydatny w szkoleniu element rywalizacji (dopóki jest instruktor, który nad panuje żeby nie przyglebić, wszystko jest ok ;-) ): 
właśnie umieściłem bardzo podobne wrażenia ze szkolenia na Słowacji :p tak samo stopniowe zwiększanie długości lotu, kolejne elementy techniki, żeby nie było ich od razu zbyt wiele (kąt lotni, start, przechwyt, nad rękawem w prawo, nogi razem, nad belą siana w lewo, na rękaw, skręt na wiatr, podejście do lądowania, przechwyt, lądowanie, prędkość, wysokość, przeciągnąć... ufff dużo na raz :-)
naszestrony.nazwa.pl/lotnie/index.php?option=com_joomlaboard&func=view&catid=10&id=12029#12029 
 
no i element rywalizacji: 27 lotów - 6'40'' w dzienniczku lotów :)
Dodane przez piotr6641 w dniu - 2010-08-09 22:33:29
ha,ha,ha ten z prawej to ja! 
Piotr.
Fajny artykuł
Dodane przez bartek w dniu - 2010-08-11 00:41:26
Wprawdzie "te" czasy już kawałeczek za mną, ale fajnie poczytać, jak zaczynali inni.  
Strasznie ciekawią mnie to startowisko/startowiska (Sebastiana), o których wspominasz. Gdybyś mógł dać współrzędne, a później może nawet opisać... 
 
pozdrawiam 
bartek
Startowiska
Dodane przez roland w dniu - 2010-08-11 07:43:30
Proszę bardzo Bartek: 
Huta (trójkąt): 50°19'55.93"N 16°32'45.95"E, na wiatr północno-wschodni, więcej informacji: 
http://www.aeromania.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=685:wyjazd-w-kotlin-kodzk&catid=1:news&Itemid=16 
 
Łysiec: 50°17'13.69"N 16°55'32.64"E, na wiatr zachodni, więcej informacji: 
http://www.czarnagora.info/paralotnie/lysiec.html 
http://www.paralotnie.atomnet.pl/index.html?http://www.paralotnie.atomnet.pl/miejsca/lysiec.html 
 
Sebastian lata też na Żmiju (jakoś w internecie cisza na temat tego miejsca) i Kłodzkiej Górze: 
http://www.paralotniowy.pl/startowiska-xc/gory/klodzka-gora 
 
Stopniowo opiszę dokładniej wszystkie te miejsca. 
 
Roland
Opis miejsc...
Dodane przez Agi w dniu - 2010-08-14 04:54:39
- to świetny pomysł. :-):-):-) Czekamy z niecierpliwością.  
 
PS. Roland, czy ta dziewczyna ze zdjęcia nr 4 nadal lata? Czy kontynuuje szkolenie?
Dodane przez roland w dniu - 2010-08-17 20:46:27
Na 4-tym zdjęciu Julia z Warszawy jeśli mnie pamięć nie myli, niestety widziałem ją tylko na 1 etapie i nie wiem czy dalej kontynuuje szkolenie :(







---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z przyjemnością witamy dzisiaj w dziale artykułów Remigiusza i jego niezwykle malowniczą opowieść o swojej drodze
do spełnienia marzeń o lataniu.
I z niecierpliwością czekamy na ciąg dalszy










(W celu powiększenia miniatur kliknij w zdjęcie)
30 kwietnia 2007

Długi majowy weekend to jak moja pamięć lotnika sięga, pewny warunek na "trójkąt" w Górach Bystrzyckich. Osiem lat temu to tutaj odbyłem na glajcie swój pierwszy wysoki lot, tutaj też dane mi było godzinami latać na żaglu, lądować w świetle zachodzącego słońca i smakować termiki. Miejsce to jest nasycone emocjami, - tymi wspaniałymi, ale też i tymi smutnymi: drzewowania, porwany sprzęt, minuty stresu: "Przelecę ten cholerny las czy nie?".
Tym razem jestem z czymś co lata, jednak nie dane mi będzie przebywać w powietrzu – w plecaku mam poskładany zdalnie sterowany model szybowca i to nim będę dzisiaj woził się po niebie. Magia tego miejsca działa nie tylko na mnie, na miejscu spotykam Sebastiana z lotnią, który bardzo się cieszy, że ktoś przed nim pójdzie na zająca. Model z trudem utrzymuje się na przedpolu, jednak po chwili pięknie idzie do góry wraz z przechodzącym kominem. Sebastian także odpala, ucieka w prawo i ginie mi z oczu. Byle zanadto nie opadać nad szczyt, gdyż wtedy termika traci swój w miarę spokojny i przewidywalny w tym dniu charakter.



Sebastian wraca z zapasem wysokości. Znika gdzieś, lecz po chwili odnajduję go wysoko na niebie, daleko za zboczem. Ja nie mogę sobie pozwolić na takie dystanse. Po godzinie zaczyna mi być zimno, wytrzymuję jeszcze godzinę i ląduję modelem w miejscu startu. Sebastiana widzę daleko na przedpolu, znacznie poniżej szczytu, ale po chwili pięknie idzie w górę. Wkrótce on także ląduje, chwilę rozmawiamy, podobno w okolicy kręcił się jakiś czeski szybowiec. Wracam do domu, przeglądam zdjęcia z aparatu, który znajdował się na pokładzie modelu. Nie, tak się nie da żyć, trzeba będzie znów wrócić do latania!!




15 grudnia 2008

Debiutuję na lotnie.pl, zdradzam swoje "niecne plany".
Mam w planach latać na lotni i mimo, że mieszkam w górach (Międzygórze, Masyw Śnieżnika - Kotlina Kłodzka), to też myślę o Mosquito. Pięć lat latałem w moich okolicach na paralotniach, żeby dojść do wniosku, że za bardzo się nie da. Generalnie niby góry są, ale praktycznie niedostępne z powodu zarośnięcia lasem miejsc startu bądź lądowania. Glajciarze u nas albo wymarli, albo przesiedli się na PPG, albo jeżdżą za granicę. Tylko w taki sposób da się u nas nie być niedzielnym pilotem. Wyciągarki obecnie nie ma żadnej, zresztą nie byłoby kogo holować. Z kilku naprawdę fajnych miejsc nadal "czynnych" pozostało niewiele. Całe szczęście pozostał im wierny jeden z Was - Sebastian Olifiruk. A obecnie za większość ruchu lotniczego nad Kotliną Kłodzką odpowiadają czeskie szybowce.



8 sierpnia 2009

Wieje ze wschodu, myśli krążą mi wokół Śnieżnika, pakuję model szybowca i butuję na szczyt. Po 3 godzinach jestem na miejscu. Warunki wymarzone: 3-4 meterki wiatru idealnie pod stok, piękne pulchne chmurki nasuwając się co kilka minut nad szczyt, wzmagają siłę wiatru. Latanie modelem jest w takich warunkach nudne, nosi wszędzie, najście chmur wzmaga noszenie. Dla urozmaicenia wykręcam kominy latając modelem "na plecach", ganiam za ptakami, kręcę akrobację. "Trza było pożyczyć glajta od kumpla, odpalić, powozić się na zboczu, wreszcie zaczepić się pod chmurę i z prostej dociągnąć do domu" - myśli chodzą po głowie. Dotykam modelem podstawy chmur, ląduję i w ciszy i spokoju wracam do domu. Na końcu Międzygórza zauważam zaparkowanego busa Aeromanii. Jak się okazało minąłem się z Andrzejem, który wybrał się pieszo tego dnia obczaić potencjał szczytu Śnieżnika i też go tam skręcało z braku jakiegoś latającego "przyrządu". Obiecujemy sobie, że kiedyś tam wrócimy, przy wschodnim wietrze jest to idealnie miejsce do latania, także przelotowego.



19-23 sierpnia 2009

Wreszcie jestem w Mieroszowie, przede mną pierwszy etap szkolenia lotniowego. Jeszcze się nie zaczęło, a już kłopoty: tuż przed wyjazdem samochód mi zdechł i uratowałem się pakując sakwy rowerowe i w ten sposób dojechałem na miejsce (to tylko 80 km, czyli w praktyce nieco ponad 4 godziny jazdy rowerem). Wieczorem po przyjeździe komary tną okrutnie. Los celowo rzuca mi kłody pod nogi, abym przekonał się jak bardzo chcę latać.









Pierwszy dzień: wykłady, zapoznanie się z budową lotni, wieczorem pierwsze biegi na płaskim terenie. Podziwianie "starszych" kolegów, latających wysoko nad nami. Wieczorem czuję, że żyję. Cieszą opowieści starszych stażem, napawają energią wspólne wyobrażenia przyszłych podniebnych lotów.

Drugi dzień: rano wszyscy się przykładamy do ćwiczeń: biegi z lotnią w celu symulacji startu. Oj bardzo się przykładamy, wylane tony potu idą na walkę z martwą materią, a rezultatów poza zakwasami, siniakami na ramionach i obolałymi plecami brak, przynajmniej tak nam się wydaje. Wieczorem runda druga, tym razem wyżej na stoku, zaczyna pojawiać się faza lotu! Noc zimna, ale potężne zmęczenie sprawia, że sen mam twardy jak beton.


Trzeci dzień: Pobudka wcześnie rano, bo w programie szkolenia są loty motolotnią. Po starcie Andrzej wznosi się na około 200 metrów, ustala zerowe wznoszenie, daje sterownicę i pokazuje kierunek lotu. Na początku strach, ale powoli zaczynam sobie radzić. Równie trudny jak zakręcanie jest… lot po prostej (ja akurat miałem lecieć dokładnie nad linią kolejową). Lądowanie całe szczęście wykonuje Andrzej. Dobre ćwiczenie, pozwala odczuć, jak będzie wyglądało sterowanie i reakcja lotni w locie swobodnym. Potem trenujemy loty, które można już mierzyć w kilkudziesięciu metrach. Widać przydatność ćwiczeń z dwóch poprzednich dni: wyuczone wcześniej odruchy pozwalają jako tako panować nad lotnią. Człowiek atakowany jest tak dużą ilością nieznanych bodźców, że na samodzielne myślenie nie ma czasu, gdyby nie komendy instruktora i wcześniejsze treningi, byłyby kraksy. Chwilami włącza się zdrowy rozsądek i pyta: "tyle wysiłku i takie mizerne rezultaty?" Nie poddajemy się.

Czwarty dzień: Dziś nie ma latania, pogoda siadła, pada deszcz, regenerujemy się, słuchamy wykładów na temat prawa lotniczego i zapoznajemy się z zasadami lotu lotni. Po tych kilku dniach praktyki, teoria zaczyna trafiać do głowy: ta rurka czy tamta linka nie jest umieszczona w tym czy w tamtym miejscu przypadkowo. Dla mnie ten dzień to zbawienie, załapałem gigantyczne zakwasy na mięśniach dwugłowych uda.


Piąty dzień: Ładny dzień, pakujemy się i jedziemy na północny stok. Dwóch do jednej lotni: jeden leci i wnosi lotnię, drugi w tym czasie odpoczywa i jeszcze raz przeżywa pierwsze chwile w powietrzu. Tym razem możemy już mówić o lataniu, zbocze jest na tyle strome, że start jest bezproblemowy, trzeba tylko odwagi, aby "rzucić" się w lotnię. Wykonujemy loty po 100-200 metrów, jest to już na tyle długi dystans, że trzeba dbać o horyzontalne prowadzenie lotni. Generalnie idzie dobrze, ale zdarzają się za późne reakcje, przesterowania czy nawet reakcje w przeciwną stronę! O ile starty i sam lot idzie mi dobrze, to z lądowaniami mam problem, początkowo zachowywałem się tak jakby tego elementu nie było i lądowałem na kołach sterownicy i własnych kolanach. Potem się to poprawiło, zacząłem robić wypchnięcia sterownicy tuż nad ziemią ale i tak kończyło się to niezbyt elegancko. Łącznie zrobiłem 8 lotów, niby niewiele i niewysoko ale w głowie zakręciło mnie okrutnie jakbym jakiejś używki zażył.






Po powrocie do Mieroszowa spakowałem cały swój dobytek na rower i o 22-ej ku przerażeniu wszystkich wyjechałem w drogę powrotną do domu. Na miejscu byłem około wpół do trzeciej, muszę przyznać że pierwszy raz w życiu zdarzało mi się przysypiać na rowerze.

Wrażenia z kursu: utwierdziłem się w przekonaniu, że lotnia to jest to! Wymaga więcej pokory od glajta, ale w zamian daje zauważalnie większą prędkość, doskonałość i co najważniejsze - bezpieczeństwo. Sterowanie jest specyficzne, w pewnym sensie niejednoznaczne i chyba nieporównywalne do niczego innego, co lata. Na kurs wybrałem się mając przeczytane (ze zrozumieniem!) chyba wszystkie artykuły o technice latania z lonie.pl, lecz niewiele mi one pomogły. Teraz wracam do nich ponownie i dopiero zaczynam rozumieć ich sens.








Poniżej przydatny link dla osób, które planują rozpocząć przygodę z lotniarstwem:
(dopisek redakcji)

Lotniarstwo - ile to kosztuje - przeczytaj zanim zaczniesz