W końcu ileż można siedzieć w tej robocie i przerzucać wirtualny węgiel, można trochę powspominać.

czwartek - 26 maja
W Boże Ciało się nie lata, więc cały dzień poświęcony na czynności statutowe - bawienie małej panny Maestro, przerabianie Mitsubishi Lancera na Zaporożca (a raczej Nosorożca, od wystającego z przodu rogu do mocowania rusztowania pod lotnię), no takie tam. Pińczów jest naszym celem, docelowo, bo kto nie był w Pińczowie ten nie wie, jak to fajnie może brać lotnicza ze społecznością lokalną się integrować. A wieczorne spacery z małżonką, a kąpiele w czystej wodzie Nidy, a ogniska, a deser lodowy z owocami i bitą śmietaną za 4,50.... marzenie.

Z drugiej strony lata się tam dość rekreacyjnie, z akcentem na zloty, zwłaszcza odkąd tajemniczym zrządzeniam losu szef lotniska przestał rozwijać liny poza wyznaczoną granicę pasa (co umniejsza każdy hol o jakieś 50 m, do tego ważne 50m...).

piątek 27 maja
Moja dziewczyna się szkoli. Wow, normalnie poznaliśmy się w tym miejscu ze 4 lata temu, teraz takie deja vu.
Loty są takie, jakie są, niestety. Właściwie podwójna porażka. W ogóle to wieje w poprzek pasa - nie wspomniałem, że liny rozwija się tylko na dwa kierunki - lekko południowy wschód i lekko północny zachód- no to tak jest. Wiatr zmienia kierunek i przed pierwszym startem muszę przenieść sobie lotnię na drugi koniec lotniska. Jestem na miejscu jako pierwszy - przed glajciarzami, którzy dość długo się pakowali. Hehe. Ale po osuszeniu potu z pleców i przypięciu na to miejsce skrzydła, hol niski (i tak wieje prawie zero, 90 stopni od kierunku) walka w parterze, zakończona sromotną porażką. Dzięki moim wysiłkom lot jest dłuższy może o parę minut. Niestety centruję słabo pod Marcinem Wirskim (na glajcie). On się wykręca, a ja nie. Drugi lot w ogóle mozna zapomnieć - z wiatrem w plecy szorowanie brzuchem po ziemi i mało co, a skończyłoby się na zębach. Hol ma niecałe 200 m i nawet nie próbuję centrować. Jak na złość obok latał glajciarz, który z tych samych 200 m się wykręcił. Jakiś słaby jestem.
Przynajmniej moja dziewczyna siobie polatuje ładnie i ma z tego frajdę. Zwłaszcza, kiedy zaczyna ją podnosić

sobota, 28 maja
Skok do Kielc
Obecni na starcie:
Andrzej Bańburski
Endrju Włodarczk
Darek Lipski
Marcin Ciosk,
niżej podpisany Smyk
Mestro Grześ Cedro.

Dziś coś dla prawdziwych ... średniaków - wyzuty z demonicznej otoczki (wow, czy ktoś to zapisuje?? ale piękne słowa) - sport zwany holowaniem za motolotnią. Wszystko idzie tak ładnie... że aż nudnawo. Pisałem taki text o majowym weekendzie (niepublikowany), że na początku był duch w narodzie, a potem morale upadło. Teraz na początku morale było słabe, a potem był duch w narodzie. A wystarczyło ustawić lotnię odrobinę w bok od motolotni. No i zamontować Rotaxa 912.

Pierwszy leci Endrju, wyczepia się na około 300- 400 metrach, no i juz po stylu jego lotu widać, że nieprędko się pojawi na ziemi. Potem (głęboki oddech) skromnie niżej podpisany. Startujemy, potem grzecznie do komina... to prawie jak powietrzna taksówka - oczywiście nie próbujcie tego w domu bez przeszkolenia i takie tam, ale kurna, to zaczyna działać jak kolejka linowa).

I co? może chwila na temat wrażeń. Jakoś tak ładnie się lata w tych noszeniach, po chwili dołącza się Endrju, który wystartował wcześniej, niestety z każdym kręgiem, mimo miłego pikania po lewej stronie głowy, to on jest wyzej. A ja takie tip-top skrzydło podobno mam. Ech... Nie jestem w stanie wysmykać się wyżej, niż jakaś wartość (około 1300 m npg). Czuję juz miły chłodek, krążę... ciągle zero i zero, czasem coś mocniej piknie. Zupełnie jakby wzrosło mi opadanie. Bo przecież było tak pięknie na początku maja..... ??

Nic to, w pewnym momencie zostawia mnie Endrju, jako nielotnego i leci sobie dalej. A ja cierpliwie krążę zaliczając półmetry, skupiając sie na przybraniu w miarę wygodnej pozycji. Potem jakoś tak spadam, na 400 m łapię komin, widzę... ooo motolotnia coś ciągnie w moja stronę. Po kolorach poznaję Marcina Cioska. I tak sobie myślę... eeee, no to teraz będzie insza inszość, polatamy sobie wspólnie i się 'potasujemy'. A ten kolega nawet lepiej, niż Endrju, po paru minutach krążenia zostawia mnie na dole i dołącza do Endrju, który w międzyczasie zdążył wrócić z małej wycieczki nad centrum Kielc. I Co wy na to ?? Chyba przyjdzie się schować z tym całym toplessem, skoro tak czapka przykryły mnie masztówki (oba Moyesy, na dodatek).

Kręcę jeszcze cierpliwie, nawet chyba do 1300m, potem jeszcze próbuję dołączyć do obu lotni, które znów wybrały się na wycieczkę nad Kielce. Niestety nic mnie nie chwyta (tracę przy tym jakieś 700m), więc tchórzliwie próbuję wrócić nad lotnisko, do komina, co mnie już ze dwa razy podratował. Tym razem mnie nie ratuje, więc niestety, po kilku zwitkach nad anteną kontroli lotów Kielce, składam moje lekko zmęczone członki na Matce Ziemi.

Co w sumie kończy bardzo fajny lot, po którym mam okazję zwalić wszystko na lotnię, nie wiedzieć czemu próbujęcą zawsze robić spiralę w lewo, jeśli tylko się ją przechyli. A tak bardzo chciałem tych emocji i braterstwa, wspólnego wspinania się po termice... ale i tak, 2 godzinki w sumie bardzo miło.

niedziela, 29 maja
Nie napisałem o jednej ważnej rzecy - dzień wcześniej, w Kielcach, było na ziemi piekło. Tzn. w kark mnie piekło i każdą odsłoniętą część ciała też. Słońce dało czadu i na drugi dzień zostawiło ze mnie uschnięty wiór.
Znowu Pińczów. Moja dziewczyna kończy pierwszy etap szkolenia na glajcie, a ja próbuję delikatnie tuningować mojego samolota. Trudno powiedzieć z jakim skutkiem.
Tego dnia zbieram się późno, bo zmęczony jestem paskudnie po wczorajszej patelni. I oczywiście... trudno się dziwić, hol 250m, Krótka walka w parterze, pokonany nagle... znajduję się nad dachami domów a od lotniska dzieli mnie zalew????

Lekko pewny siebie, bo zalew wydaje się być wąski, ściągam sterownicę... a potem pół metra nad powierzchnią wody stopniowo ją wypycham...

Kto widział, ten chyba długo tego nie zapomni.

Zwłaszcza ja, bo ten zalew, kiedy się jest na wysokości lustra wody, okazuje się być całkiem szeroki. Przez ułamki sekund przelatuje mi myśl... nie dolecę. Po ch... odpuszczałem windę???

Na szczęścia lot kończy 2 metry za brzegiem. Nigdy chyba jescze nie miałem takiego długiego wyrównania.

W zasadzie to kończy relację, bo po lądowaniu i kąpieli w Nidzie (już bez lotni i szpeju i z własnej, nieprzymuszonej woli), wracam do domu.

Miły, ciekawy weekend, który rozbudził jeszcze większą chęć powrotu. Pewnie już w sobotę. Znowu szykuje się holowanie za moto.