Zapraszamy na drugą część relacji z czerwcowego wyjazdu do Greifenburga.
Tym razem o wspólnej wyprawie opowiada Piotrolot.
Po nieudanym monsunowym wyjeździe do Greifenburga z Tadziem Pilarkiem sprzed około trzech lat, postanowiłem ponownie pojechać.
Leszek - Motywator mówi ciągle o tym czarującym miejscu. Dałem się namówić, a dzięki mojemu dyspozytorowi udało mi się nawet urlop dopasowac do Leszka i do słonecznej pogody.
Na szybko musiałem jeszcze przetestować piecyk centralnego ogrzewania mojego Caravanu u monachijskiego producenta TRUMA. Okazało się, że wszystko działa, tylko nie wiedziałem, że aby odpalić palnik po manipulacji w lewo i w prawo, należy jeszcze nacisnać bagnet sterowania Truma, aby to wszystko zadziałał - UFFF.
Test palników Truma Monachium-Putzbrun,
tu można przetestować swój Wohnmobil i Caravan.
W sobotę wstałem rano i załadowałem całą "Cepelię" do auta i mobilnego Airportu. Lesław jak zwykle zapowiadał bardzo wczesny wyjazd, więc aby dotrzymać kroku, wstałem rano jak na służbę w tramwaju, czyli o trzeciej rano. Zanim zjadłem i wyjechałem, była 7 rano.
Kiedy wjechałem w pierwszy tunel pod Alpami, postanowiłem zadzwonić do Lesława i spytać, czy juz dojechał???
Jakie było moje zdziwienie, kiedy Lesław odebral telefon śpiącym głosem i mówi "że jego pozycja i położenie, to jeszcze w łóżku". Myślałem, że skonam.
Dzwonię do Sylwka pod Norymbergę, a on również wylazł z łóżka i właśnie papusia śniadanie. Pomyślałem, - no fajnie, ale z drugiej strony OK, bo gdybym padł na autostradzie z powodów technicznych, to na pewno nie dał bym się wyprzedzić kolegom i położył bym się im pod koła.
Przyjemny lot w kierunku alpejskich tuneli
Za chwilę tunel pod górami, długość: 6 km.
W Greifenburgu szybko zakotwiczyłem koło para-szkoły i czekałem cierpliwie na pierwszego Sylwestra, a potem Lesława z Anetą i dziećmi. Wszyscy dotarliśmy szczęśliwie, a niebo błyszczało w przepięknych Cumulusach. Byliśmy zbyt zmęczeni i wypoceni, aby jeszcze tego samego dnia decydować się na latanie. Pomogłem Sylwestrowi rozbić namiot i zrobilem dla nas herbatkę. Rozejrzeliśmy się po kampingu i znalazlem tam jeszcze bratnie dusze z Klubu Hochries. Antonio z synem, Kei z córkami i Mamą, Reinhart z Panienką i Thomas Zisel, wielokrotny przelatywacz przez grzebień Alp z północy na południe.
No to nie jest tak źle.
Goście wyglądają na wypoczętych ;)
Kiedy szczęliwie dotarliśmy do celu, przewitaliśmy się z Boginią DRAU, która czuwa nad bezpieczeństwem swoich Orłów. Jej moc jest niesamowita, a wszystkie gatunki drapieżnych lotni, ptaków i sraptaków jedzą jej po prostu z ręki.
W niedzielę rano po umyciu ząbków i śniadaniu zaczął się niesamowity ruch na Campingu. Wokół po ścieżkach zaczęły jeździc zapakowane lotnie na dziwacznych "Luno-chodach". Nawet sztywnopłaty kołowały w tę i z powrotem w kierunku parkingu małych Busików z reklamą Seepa i Baumgartnera Taxi.
Sympatyczny Martin, Rencista-Urzędnik z Hamburga, (urodzony w Koszalinie) również kołuje swoim Astirem firmy Bautek na wózku własnej konstrukcji.
Na szybko wsadziłem nos do Restauracji nad jeziorkiem i zapytałem, czy będę mógł tu bez problemu przyciągnąć gumową łódź do pływania.
To miejsce okazało sią być całym Kombinatem Sportu, wyposażonym w "Małpi Gaj", łódki, piłki i diabli wiedzą, czego jeszcze tu brakuje.
Dopiero z powietrza można było ocenić, jak tu jest pięknie i jak można fajnie zagospodarować byłą żwirownię. Jedyne czego tu brakuje, to zapachu morskiego powietrza, bogatego w jod. Tu mamy w upale powietrze suche, wspomagane termą. Niestety po jod należy pojechać nad polskie morze. Migdały wyschły mi jak stare śliwki.
Przez trzy dni jeździłem na górę busikiem i kiedyś nawet Lesław dał się wyprzedzić. Lech postanowił pojechać "Wesołym autobusem z przyczepą". Dopiero na górze oznajmił mi, ile na tym zaoszczędził. Bus z sympatycznym kierowcą wozi "tłum" za 5 Euro, a małe, krzykliwe busiki - za 8 Euro.
Sympatyczne "Słoneczko" błyszczało za kierownicą i radziło sobie pięknie z tym zaprzęgiem.
Ponieważ ten autobus zabiera więcej niż 9-ciu pasażerów, według prawa EU, kierowca - pilot również musi brać udział w pięciu seminariach, aby utrzymać w ważności swoją licencję.
Na górze rozładunek poszedł sprawnie, a "papuśna" Blondynka czekała już u wejścia ze swoim biurem i kasą. Liczyła tych, którzy wjechali i tych którzy nie płacili za wejście na piękne startowisko. Brakowało tu tylko masaży i fango. Poza tym pilot miał tu nawet szarlotkę i super kawę. Woda toaletowa również była smaczna i bogata w "mineralne elementy".
Wjazd małymi busikami miał zalety, ponieważ można było sobie wybrać wolny, super trawiasty dywanik do montażu lotni.
Kiedy wjechał "Wesoły Autobus", większość "sektorow" do składania było już zajętych. Np. Lesław zajmował zawsze najlepszy box, podzielony biało-czerwoną taśmą.
Nie widać tego na focie, ale zawsze rano taśmy były wyłożone. To przepiękny porządek, w którym pośrodku był respektowany korytarz "kołowań" pod rampę. Prawie tak, jak ścieżka ratownicza na przepełnionej autostradzie.
Kiedy patrzy się na taki tłum, aż serce się raduje. Złośliwi przygadują, że nasz sport wymiera. Tak, ale chyba w mózgach kiboli.
I tak było co dnia.
Sylwester rozłożył swojego Laminara pod zboczem i automatycznie się przyblokował. Co niektórzy mniej zdyscyplinowani porozkładali się na scieżce kołowań. Co za gadzina!
Lechu szedł zawsze na "żywca" - ja wolałem późny start około 13:30, kiedy zbocza były już dobrze "wypieczone". Skutki takiej decyzji bywały różne.
W końcu rampa i odjazd.
W Greifenburgu spotkaliśmy sympatycznego polskiego Kadrowicza Darka Perenca. Darek ambitnie trenowal ze swoją lotnią latanie po trasach i dawał nam wartościowe rady na startowisku.
Pod start podkołował Sylwek swoim pięknym Laminarem. Nie zastanawiał sie długo i poleciał w głąb doliny, poszukać swojej Asi.
Mój osobisty GURU - Thomas Ziesel. Przylatuje tu z Bawarii/ Hochfelen na spacer. Jego Pani pędzi tu autem, aby odholować swojego Mena. Thomas jest tu szybciej od swojej Przyjaciółki, jadącej autem po autostradzie. Czy potraficie to zrozumiec??? Bo ja NIE.
Koledzy z klubu Hochries - Antonio, ja, Reinhard, Thomas. Kai w czerwonym kombi gdzieś się zapodział.
Ciężko z Lesławem "popracować" na wspólnej częstotliwości. Zawsze choć ma radio przy sobie, nadaje na innym kanale. Wyobrażałem sobie, że będziemy latać "dywanowo" i wspomagać się na info, kto co znalazł i czy warto wykonać przeskok do kolegi. Nawet po nabraniu wysokości latamy nie razem, tylko w innych kierunkach.
Kiedy złapałem super kontakt z termą, stałem jak na rozdrożu dróg i nie wiedziałem, jak zacząć przelot. Porady przelotowe zawsze mówiły, że najlepiej pod wiatr, a do domu wracamy z wiatrem. Postanowiłem odpalić na Radeberger Alm - punkt zwrotny w lotach płaskiego trójkąta 57 km Emberger Alm-Ziethenkopf-Radlberger Alm.
Radlberger zaliczylem, ale po 17-tej było już za późno, aby decydować się na dalszy lot. Pokręciłem się po okolicy.
Wysokość robocza ponad 3000 metrów.
Wjazd do doliny Drau i Radlberger Alm.
W drodze powrotnej spotkałem niespodziewanie białą Cessnę, która jak się później okazało, wystartowała z Nikolaisdorf. Dobrze, że obydoje błyskaliśmy stroboskopem, zwracając uwagę na siebie. Potem już parter i walka o każdy metr wysokości.
Po poprzednim niezbyt udanym lądowaniu i lekkim podgięciu ramion, postanowiłem lądować na brzuchu i oszczędzać materiał. Brzuch świetnie służy za płozę, a ptakiem przecież można hamować... :D Leszek filmował.
W końcu pakowanie sprzętu, wrzutka na "luno-choda" i jazda do Mobile Airport. Tam wiadomo: higiena no i "pyszny" z soboty kotlet, bo to poniedziałek i świeto w Austrii. Trochę smakował dziwnie, ale przeszedł, popijany piwem.
Po obiado-kolacji usiedliśmy w ogródku na lody, w celu omówienia dnia lotnego. Dostałem od Leszka zakaz filmowania, co respektuję do dzisiaj. Pomimo wszystko swędziały mnie palce i musiałem jednak siegnąć po kamerę.
Obok mnie siedział piękny Personel Naziemny w "dziwnym podkoszulku". Jako syn Łowczego z Polski nie mogłem się pogodzić z haftem na okazałej piersi, noszonym przez Anetę. To byl łoś płci męskiej w różowej spódniczce, czyli łoś pedał. Łosica, czyli w słowniku myśliwskim "klępa" nie ma poroża. Kto na to wpadł ????
Dzień następny rozpoczęliśmy z Sylwkiem śniadaniem przy herbacie i kawie Nestle. Potem dojechał Lesław i zapakowaliśmy się wspólnie na Emberger Alm.
Tam jak zwykle po zajęciu "montażowego boxu", usłyszałem ulubiony dźwięk otwieranego pokrowca lotni. To prawie kult, jak wieszanie osprzętu przypominająego bombki na choinkę. U mnie to trochę przesada, ale należy się szacun starym, poczciwym analogom.
Postanowiłem przetestować szybowcowe vario na długim, silikonowym przewodzie. Termos wyrównawczy ukryłem w podwójnym płótnie. Okazało się potem, że to niewypał, bo ciśnienie wyrównawcze od instrumentu ma za długą drogę do termosu. Musiałem przykrócić szlaufik i termos powiesić na ramieniu lotni. Całość naturalnie jest niekorzystna, bo wytwarza opory szkodliwe. Ale co tam opory, test jest najważniejszy, bo chłopaki już w latach 70-80 kombinowali z instrumentami szybowcowymi.
Czasami nas zlalo około godziny 17-ej. Poniżej lotnia Gerlolfa Heinrichs'a, konstruktora pracujacego dla Moyes - Australia.
Gerolf wcale nie przyspieszał ruchów, tylko pogodził się z przyjemnym prysznicem po upale w 35-cio stopniowym słońcu.
Pilotka Sasza-Alexandra z Rosji latała dzisiaj pod nadzorem Gerolfa. Jak ją zagadaliśmy z Leszkiem w pensjonacie, okazało się, że jest tu na treningu i właśnie dzisiaj przekroczyła dwa razy grzebień Alp, lecąc do Pinzgau na wysokości 4000 metrów. Obydwaj z Lesławem zaniemowiliśmy...
Jak oznajmiła Sasza, w tegorocznej klasyfikacji wyprzedziła już niemiecką Ikonę - Corinę Schwigerschausen. :(
Do startu szykuje się Emil z Czech. Jak zwykle sympatyczna buźka.
Dzisiaj Czesi i Słowacy stylizowali startowisko.
Piątek 13-go, może pechowy dzień, więc zrobiliśmy sobie dzień techniczny. Lech poszedł z Rodziną w góry, a ja do Billi na zakupy i w odwiedziny do szybowników w Gminie Nikolaisdorf. Pojechałem do dwóch aeroklubów na jednym lotnisku i trafiłem od razu do Ratowników na latającym heli. Zagadałem i sympatyczny Ratownik ubrany w szelki taternicze udzielił mi fajnych wypowiedzi na temat roli helikoptera w tej uczęszczanej przestrzeni. Nawet Rokersiki na motocyklach byli zainteresowani. W końcu może będziemy potencjalnymi klientami w tej latającej kretce. Porobiłem foty wyposażenia i próbowałem sobie przypomnieć mój ratowniczy lot w 2005. To był straszny szok.
Mając taki Service dookoła, można czuć się bezpiecznie w powietrzu.
Ale do rzeczy. Przyjechałem tu, bo na seminariach z taktyki przelotowej Peter Ahmüller mówił, że to najbardziej nieprzyjazne lotnisko aeroklubu dla pilotów lotniowych. Dodał, że lądować mogą na tym lotnisku tylko pilotki lotniowe. Męskie typy bedą gnębione!!!!
Pozwolono mi wejść na pas z kamerą, bo nic się na lotnisku nie działo.
Litera "T" pomysłowo obracana, zależnie od kierunku podejścia do pasa lądowań. U nas jest wszyta na stałe w punkt lądowań. Nie wyobrażam sobie przepłótniać lądowisko, tak jak to robią w aeroklubie.
W końu zauważył mnie Kierownik Lotów, który wystawił nos z wieży. Przedstawiłem się, kim jestem i co robię na lotnisku. Człowiek ten okazał się sympatyczny i chętnie wdał się w rozmowę. Opowiedział mi całą prawdę o wlatujących lotniach w ścieżkę podejścia do lądowania szybowców i samolotów. To denerwujące dodał, że właśnie tacy ludzie blokują lotnisko. Czułem się zmieszany, jak bym brał całą odpowiedzialność za lotnie na siebie. Pomału zacząłem wyjaśniać, że my tylko potrzebujemy w sytuacji awaryjnej krawedzi lotniska na wykonanie bezpiecznego lądowania. W końcu spytalem o największy ruch na lotnisku. Dowiedziałem się, że trwa on w miesiącach wiosennych i właśnie w Pfingsten. Wtedy jest tu dużo szybowników i może dojść do konfliktu interesów. Po Pfingsten to trwa tam martwica i nikt nic nie powie, jak wyladuje lotnia.
Podziękowałem za rozmowę, a pilot samolotowy pokazał mi na moją prośbę zawartość historycznego hangaru, który został przed paroma laty przesiedlony z innego miejsca.
Dnia następnego mieliśmy świetną pogodę, ale przy dużej wilgotności.
Wiedziałem już, że termika będzie umiarkowana, nadająca się tylko do tzw. "dupozlotów".
Wiele się nie pomyliłem. Wjazd, montaż i odpał około 13:55. Walka w porwanych zerkach zakończyła się po 15-tu minutach.
Mój najdłuższy lot na Radlberger Alm i wożenie pupy w zasięgu trwał 2:20 min. Też coś tam jak na górski trening. Może uda mi sią wstawić track tak dla zabawy, ale to potem.
W ogródku z wirówką spotkałem Klausa Irschik'a ze swoją kulawą Para-Lalą. Para-piękność chyba podwinęła sobie stopkę przy para-przyziemieniu.
Spytałem Klausa o dalsze moje tłumaczenia z dzialu Atos VR i inne. Dodał, że nie ma probemu i można go w tę i nazad tłumaczyć z tym wszystkim, co wnosi do mediów.
Papa Greifenburg. Za rok jak dożyję, trenuję wlasnie Tu.
A w urodziny czekają zawsze pola pełne truskawek i czereśni.