zdjeciaW ubiegłą sobotę (13 grudnia - dop.red.), zdzwoniłem się z kolegą Stevenem, (który lata na sztywniaku Stratos ze stajni Icaro2000) i spotkaliśmy się na zachodnim parkingu na górze Mt. Leinster.

Wiało mocno z zachodu, ale stabilnie. Pochmurno, jedynie czasem przebijał sie jakiś promyk słońca. Prognoza pogody zapowiadała w godzinach południowych przejście jakiegoś, lekkiego opadu. Wiele się tym nie przejmując, zaczęliśmy lotnie rozkładać.







Jak tylko skończyłem przygotowania, przyszedł szkwał i nas zlał. Schroniliśmy się pod skrzydłami. ;)
Przy okazji przeglądu sprzętu pokładowego, zorientowałem się, że vario zostało w domu. ;(

Postanowiłem przetestować telefon i zainstalowany na nim XCSoar. Nie miałem go gdzie zamocować, więc wrzuciłem do kieszeni na wodę w kokonie. Kieszeń znajduje sie zaraz na plecach, więc miałem nadzieję, że usłyszę pikanie "variata"... - na nadziei się skończyło.
Szum wiatru zagłuszył wszystko. Wiało na tyle mocno, że nie musiałem sie przejmować brakiem wskaźnika. ;) Ale przynajmniej track został zapisany. Chociaż podzielony był na kilka części, udało mi sie go poskładać w GPSDump i zamieścić na xccomp.

Po prawie godzinie nudnego krążenia, przyszly chmurki, a z nich zaczęła lecieć mżawka ;/ Szyba kasku zrobiła się nieprzejrzysta, dookoła mleko, ziemię też zaczęła mgła przysłaniać, a wiatr się wzmógł i zaczął mój statek powietrzny cofać nad wzgórze.
Steven na sztywniaku dał nura i szorował nad drzewami, a ja czułem się jak przybity do nieba. Dobrze, że mój nieśmiertelny Brazil jest całkiem stabilny przy ściągniętej sterownicy, więc nie było tak źle z utrzymaniem się w jednym punkcie nad lasem. Po dłuuuuższej chwili w locie ze zwiększoną prędkością, ręce już mi zaczęły wysiadać, ale na szczęście, również chmury zaczęły się przerzedzać. Dopiero wtedy zauważalna stała się prędkość względem powietrza... ;D I zaczęła się zabawa pomiędzy uciekającymi kłębkami chmur. ;)

Steven wrócił na odpowiedni dla sztywniaka pułap, a na parkingu zauważyłem jeszcze jednego lotniarza w pośpiechu rozkładającego sprzęt. To Enda Kerrigan wypatrzył nas nad wzgórzem (szczęściarz, mieszka niedaleko), porzucił pracę w warsztacie i po chwili już z nami śmigał.

W sumie dwie godziny lotu na żagielku z kolegami. Fajna przygoda z mżawką, która w Irlandii nikogo nie dziwi, kiedy poruszasz się po ziemi, ale kiedy latasz w powietrzu, potrafi dostarczyć dreszczyku emocji. ;D
Kiedy już spakowaliśmy sprzęt, było ciemno. Kilka fotek zamieszczam poniżej.
Dziś już czwartek, a na jutro i sobotę zapowiadają znów łagodniejszy wiatr i może nawet słońce. ;)
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do zimowego latania (przydają się wszelkiej maści windstopery i rękawice narciarskie/snowboardowe, no i oczywiście kask z szybą).

Marcin ;D


zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia