alt

Po niedzielnych analizach pogody, stwierdziłem, że w po- niedziałek zobaczy mnie i moją lotnię - Javorovy. Szybki telefon po kierowcę, czyli mojego ojca, odpowiedź pozytywna. Jadę!

W poniedziałek o godzinie 8:00, dzięki kamerze umieszczonej na szczycie, mogłem zobaczyć piękną pogodę, a na dole morze chmur. Podgląd na meteo - podstawa chmur ma się podnosić.

Godzina 10:00, chmury przelewają się przez szczyt, całkowicie go zasłaniając, decyzja: wyjazd.



Po półtorej godziny jazdy z Katowic, widzę nad szczytem paralotnie i wysoką podstawę chmur. Pięknie! Jeszcze tylko wjazd na górę i będę gotowy do startu. Po małych perypetiach w rozpoznaniu drogi na szczyt, jestem na miejscu!
Na nartostradzie gdzie odbywają się starty, grupa paralotniarzy przygotowuje się i ja jako jedyny lotniarz również. Wszystko przebiega poprawnie, żadnego wchodzenia komuś w drogę, pełny spokój i uśmiech.

W czasie startu była lekka zachodnia odchyłka, zdecydowałem się wystartować bardziej z prawej strony, chcąc uniknąć zawietrznej od drzew. Nie był to poprawny krok, ponieważ w czasie startu musiałem mocno korygować tor rozbiegu, gdyż wiatr spychał mnie na prawą stronę w kierunku drzew. Rozpędziwszy prawidłowo lotnię, ominąłem je, zakręt w prawo i tak z 50 do 100 metrów latałem nad szczytem.

Z prognozy miało być na dole 4 m/s, ostatecznie czubki drzew w ogóle się nie uginały, lecz i tak z pół godziny utrzymywałem się nad szczytem, podziwiając widoki i ciesząc się z każdego nawrotu. W końcu prawie pół roku nie było latania!
Po kolejnych nawrotach wiatr na tyle osłabł, że mój lot stawał się coraz niższy. Zdecydowałem się zakończyć latanie, tym bardziej, że na drodze do lądowiska przebiega linia wysokiego napięcia, a chciałem mieć zapas wysokości, będąc nad lądowiskiem, którego dokładnie nie znałem.

Zamek uprzęży otwarty, "podwozie" przygotowane do wysunięcia, a tu nagle na wario przyjemne pikanie. Najpierw 0,5 m/s, później 1,5 m/s. Decyzja - "podwozie" zabezpieczyć.
Zacząłem krążyć, spoglądając cały czas na paralotniarzy, którzy byli koło mnie. Czasami będąc w tym samym kominie co paralotniarze, musiałem uciekać z niego, ponieważ mając większe osiągi mógłbym być za blisko nich.
Na drodze do lądowiska szczyt Javorovego był wysoko nade mną, teraz sytuacja zupełnie odwrotna, ja jestem nad nim! Noszenia coraz silniejsze. Z danych wario maksymalne 4,5 m/s. Wario zupełnie zwariowało, wydając z siebie coraz to wyższe pikana. Dobrze, że posłuchałem ojca i założyłem narciarskie rękawice, bo temperatura gwałtownie zaczęła spadać, osiągając przy podstawie 0 stopni.

Pierwsza podstawa zaliczona! Euforia i radość nie do opisania, lecz przypominając sobie opowiadania o wlocie w chmury, nie bardzo miałem na to ochotę, tym bardziej, że cumulusa mogłem prawie dotknąć! Speedbar maksymalnie ściągnięty, szum powietrza zakłócający dźwięk wario i opuszczam podstawę. Na koniec zrobiłem małą spiralę i znalazłem się już w bezpiecznym miejscu. W sumie wylatałem tak półtorej godziny, zaliczając jeszcze parę razy kominy. Gdyby tak można było się rozprostować, było by dobrze...

W końcu następna decyzja: ląduję! Na podejściu do lądowania wytracałem wysokość dzięki esowaniu. Wiem, wiem, - krąg nad-lotniskowy, ale jakoś wolałem mieć lądowisko przed sobą. Podczas zejścia w dół, lotnia która już miała zluzowaną windę, zaczęła lekko holendrować, a koniec lądowiska zaczął się niebezpiecznie zbliżać. Po analizie z gps miałem jeszcze sporo miejsca, ale decyzja w czasie lotu była inna. W końcu to ja jestem pilot i ja podejmuję decyzję i nikt inny. ;-) Wyprostowałem się w uprzęży, myśląc o zwiększeniu oporów powietrza i szybszym wytracaniu prędkości, ale dzięki temu tor mojego lotu się podniósł. A tyle razy miałem wbijane do głowy, że w termiczne dni "koci grzbiet" do końca w czasie lądowania i dopiero wtedy przekładamy ręce.

Pomimo tylu już tym sposobem dobrych lądowań, to nie należało do udanych. Będąc w pozycji wyprostowanej, czuję, że prawa końcówka skrzydła idzie do ziemi. Pozostało mi tylko jedno, - mocna korekta i silne wypchnięcie. Tym sposobem wylądowałem na dwie nóżki, ale z około 2-3 metrów. Mówię sobie, - w końcu może być, jestem na ziemi cały, bez żadnej kontuzji.

Po wypięciu się, zrobieniu kilku głupich min do kamery, która i tak już nic nie nagrywała, dostrzegłem wygięte ramię sterownicy.




Załączam filmik, lecz bez lądowania (zabrakło pamięci w aparacie)

 

 

alt







Dopisek redakcji: Wkrótce opis startowiska Javorovy Vrch.
Tymczasem - link do kamery internetowej, skierowanej bezpośrednio na startowisko,
aktualizacja obrazu - co 1 sek.:

 

 

 

alt