alt

W ubiegłą środę, na wieść o pięknych szlakach cumulusowych dzień wcześniej, postanowiliśmy zrobić z Grześkiem i Endrju szybki wypad do Pińczowa na polowanie na warunki.

Pobudka o 6:40, na 10-tą w Kielcach, na 11-tą byliśmy na miejscu.
Zaskoczył mnie widok profesjonalnie rozłożonego i czekającego na nas sprzętu do holowania - motolotni, lin, wózka... Endrju zadbał nawet o wyciągnięcie Atosa Grześka z hangaru i postawienie go na starcie. To się nazywa poświęcenie... ;)

Dzięki temu Grzesiek wziął na siebie połowę profili do mojego skrzydełka (w końcu nim kilka sezonów latał) i mogłem w rekordowym czasie zgłosić pełną gotowość do lotu.
Czas był po temu najwyższy - na przyszłość chyba trzeba w ogóle wstawać o 5 rano, żeby o tej porze roku porządnie wykorzystać warunki, bo cumulusy puchły w najlepsze. Mam na myśli oczywiście warszawiaków... którzy wszędzie mają daleko.

Jako pierwszy wystartował Gregory. Po krótkim holu wyczepił się i zgłosił piękne 2,5 m/s do góry. Z obserwacji jego holu wyglądało na to, że jest w miarę spokojnie, czyżby wreszcie wymarzony dzień?
Ja praktycznie w momencie wyczepienia Grześka byłem już z lotnią na wózku. Jak zwykle jednak pogoda zachowała Jokera w rękawie. W trakcie zniżania, lądowania i zapinania mojej liny przez Endrju, rzuciła tegoż Jokera na stół.

Po oderwaniu od ziemi i kilkudziesięciu pierwszych metrach, wlecieliśmy w czajnik z gotującą się wodą. Takie mniej więcej miałem wrażenie. Usiłowało mnie kilkukrotnie urwać, ale po pierwszym zakręcie mieliśmy równo 300m wysokości. Wtedy Andrzejem dupnęło, mnie skręciło, potem dało w bok, jeszcze z tego wyszedłem, ale jak już drugi raz zrobiło to samo, a ja nie zdążyłem w pełni ustawić się na tą ewentualność, to zobaczyłem tylko horyzont w pionie, a Endrju w takiej samej pozycji zobaczył moją lotnię. Spojrzałem, gdzie cholera jest ta rurka, za którą się ciągnie do wyczepienia, a Endrju już od paru sekund zaciskał rękę na zwolnieniu liny od swojej strony. To spojrzenie kosztowało mnie uzdę, bo odczepiłem ją równocześnie z zerwaniem bezpiecznika. Potem trzeba było tylko dzielnie pozwolić lotni dokręcić ten lockout, nabrać prędkości i wyrównać lot.

Ten klasyczny już Pińczowski "Manewr Romana" ;p (Romek mam nadzieję się na mnie nie pogniewasz, skojarzenie było taak silne, no i masz własny manewr) :D, - na szczęście odbywał się na rzeczonych 300 metrach. A po wyrównaniu o dziwo wario nadal pikało i to mocno. Pozostało kręcić, nie przejmując się chwilowymi trudnościami z grawitacją (wychodząc z noszenia, kilka razy chciałem uderzyć plecami w pokrycie lotni i musiałem się mocno trzymać sterownicy). Na uśredniaczu miałem piękne 2,2. Na około 600 metrach zmieniłem kierunek krążenia i wleciałem w spokojniejszą strefę.
Na 1100 metrach noszenie osłabło. I niestety Grzesiek zaraportował, że nadchodzi kryzys... I faktycznie. Zrobiło się 0 m/, potem 0,2 do dołu, krótkie poszukiwania czegoś lepszego nie dały rezultatu... Dynamiczne warunki, nie ma co.
Ale postanowiłem, że coś trzeba przelecieć. Lądowałem w miejscu, w którym kilka lat temu złamałem sterownicę w Lamouecie. Zaraz po mnie wylądował Gregory, który też doświadczył osłabienia warunków i postanowił wrócić na lotnisko. Niebo było pokryte chmurami, a w odległości kilku kilometrów przechodziły ściany deszczu. Na szczęście nie było burzowo - od początku widać było, że pionowy rozwój chmur jest ograniczony od góry potężną warstwą inwersyjną.
Lądowanie wyszło perfekcyjnie, ale lotnię składałem już w strugach deszczu, które mnie nieźle zmoczyły.

Na koniec ciekawa informacja: w trakcie lotu wypróbowywałem przekaz "na żywo" przy pomocy mojego telefonu, co śledził na swoim kompie w Warszawie Fernando - i co ciekawsze nagrywał! Chwilami widać, że mój telefon nie nadążał przesyłać danych, ale ogólnie całkiem nieźle, co prawda w 2d i nieco nudno się ogląda, ale na zasadzie szybkich spojrzeń co parę minut, gdzie kto jest - sprawdza się świetnie.
Telefon HTC z systemem Android 2.1, program nazywa się Glympse. W telefonie powinien być GPS i abonament na przesył danych (inaczej to kosztowne może być). W programie ustawiamy limit czasowy, przez który telefon wysyła dane na serwer, na 4 godziny.

alt



Przy okazji: obok hangaru trafiliśmy na piękny muzealny okaz lotni Balans. To jest jedyne zdjęcie, jakie tego dnia zrobiłem, więc dołączam. Trochę oddaje tą atmosferę ciekawych niespodzianek, na jakie można natrafić w Pińczowie alt

alt