Tekst i zdjęcie ze strony:
http://chojnice24.pl/artykul/5811/z-lotu-ptaka/0/#afterpoint
(Wywiad z 12.11.2009)

joomplu:2800



Roman Rocławski wspomina:

"(...) w 1984 roku pojechałem na pierwszy obóz lotniowy, który był organizowany przez ówczesne ZSMP i to Zbyszek Kędziora po prostu zdobył pieniądze z tej firmy. A przyjeżdżali ludzie z całej Polski, żeby posmakować latania właśnie takiego na lotniach, które dopiero co kiełkowało. Chociaż 10 lat, 12 lat, niektórzy twierdzą że w Polsce to lotniarstwo już było, ale to bardzo trudny sport. Generalnie każdy chciał to zrobić samemu, wszyscy chcieli zrobić skrzydło
do latania. Nie było instruktorów, wszyscy sami się uczyli latać. Pierwsze kroki w lotniarstwie były trudne. Wielu ludzi nabiło sobie guza.
(...)
Już gdy byłem małym chłopcem chciałem latać. Wtedy ciocia czytała mi o takim lotniku, który spadł tam gdzieś w głębi Związku Radzieckiego, odmroził sobie nogi, doszedł do szpitala, do ludzi, odzyskał siły i latał pomimo braku tych nóg. Gdzieś ta chęć latania była. Wykonałem 3 skoki ze spadochronem przed wojskiem na kursie spadochronowym w Krośnie i już tam dotknąłem takiego prawdziwego lotnictwa. To utwierdziło mnie jakby w tym, że świat z góry jest o wiele piękniejszy. To niesamowite uczucie, kiedy to wyskakuje się o na przykład o 4, 5 rano z samolotu, huk, hałas, olbrzymi stres i nagle po otwarciu tej czaszy robi się cisza, szum linek spadochronu, delikatny nawet nie wyczuwalny i cisza. Kolega, który wyskoczył o dwie sekundy prędzej jest 50 metrów, 70 metrów od nas i możemy rozmawiać tak jak teraz prawie, że półgłosem na tę odległość, taka cisza jest tam u góry. No dla mnie to było niesłychane. No i widoki, bo to było w Krościenku z góry o poranku. To przecudny widok no i tak się zaraziłem.
(...)
Usłyszałem w radiu, że będzie organizowany obóz w czasie wakacji i można się na niego zapisać. Więc zacząłem dzwonić, faksować, faksy nie działały, to były dalekopisy w tamtych czasach. W wojsku na dalekopisie pracowałem, dzięki czemu bez problemu nawiązałem łączność z tym ośrodkiem. Po 3 tygodniach po napisaniu zgłoszenia otrzymałem zaproszenie, pojechałem autostopem oczywiście na ten obóz pierwszy. Tam po dosłownie kilku zdaniach instruktor usiadł z nami, trochę poopowiadał, że skrzydło leci, dlatego bo ma prędkość pionową. Trzeba pobiec z tą lotnią, oderwać się i potem już nie przeszkadzać jej. Niech ona leci prosto i przy lądowaniu tylko troszeczkę wypchnąć i będzie dobrze. Tak też zrobiliśmy. Poszliśmy na tak zwane kowbojki - to były górki w okolicach Szelmentu 30 kilometrów na północ od Suwałk i na pastwiskach, gdzie pasane były krowy i owce wystartowaliśmy. Jeden, dugi, trzeci, czwarty z lepszym lub gorszym skutkiem. Po pierwszych takich przebieżkach z lotnią, kiedy wyczuwało się czy ona się unosi, czy też nie, wchodziliśmy wyżej i wyżej, a każdy chciał, żeby od razu polecieć. Jednak ważne jest to, żeby na początku poczuć tę lotnię, żeby się nie zrazić, aby oderwawszy się od ziemi nie uderzyć się z dużą siłą w nią. W takich szurach nad ziemią, metrowych, lecieliśmy, rozkoszując się, czując to, że lecimy. To było niesamowite uczucie.
(...)
Nie wiem, co nazwać moim największym sukcesem. Może to, że tak długo latam, te 25 lat, czy to, że udało mi się przez 8 lat być w kadrze Polski, czy może to, że najdłuższe przeloty w Polsce są wykonywane przeze mnie. Na razie nikt w Polsce nie poleciał dalej na lotni niż ja. Zależy, jakie kryterium byśmy przyjęli. (...)"