zdjeciaOpis dotyczy trasy wykonanej w dniu 26 lipca 2014r. z Żyrowa do Zatoru o długości 245 km.

Sprzęt:
motolotnia: wózek Pipistrel Spider,
silnik: Rotax 582,
skrzydło: Keitek Hazard 15S.








8:45 UTC - start z lądowiska Żyrów, wiatr 2-3 m/s z kierunków SEE, zachmurzenie – Altocumulus Castellanus.
Po starcie - sprawdzam prędkość wiatru na różnych wysokościach od 350–950m AMSL, po czym stabilizuję się na trasie z trawersem w lewo na wysokości 350 – 370 m z najlepszą prędkością względem ziemi ok. 85km/h.
Turbulencja mała. Warunki dobre, widzialność około 15km.

10:15 UTC - lądowanie w Krasocinie (EPKL), wiatr 4 m/s z kierunków SEE, zachmurzenie – Cirrostratus, dodatkowo na widnokręgu zamglenia jak od Stratusa.
Tankuję do pełna i czekam na Gajowego, który, jak się spodziewam leci motolotnią z Łodzi i po około 20 minutach sygnalizuje zbliżanie brzęczeniem swojego Rotaxa. Ponaglam Andrzeja do szybkiego tankowania i startu bez zwłoki ze względu na widoczne zamglenia na horyzoncie i oglądany rano na mapach prognostycznych jęzor niskich chmur nasuwający się od południowej granicy w okolicach Bielska–Białej.
Po starcie Gajowego ok. 11:10 UTC odczekuję 10 min i startuję. Po starcie ze względu na boczno-czołowy wiatr utrzymuję nie więcej jak 200 m AGL. Zauważam kolegę przed sobą - znajduje się ok. 200 – 300 m wyżej. Zbliżam się szybko i wyprzedzam go. Przed nami pojawiają się niskie, pojedyncze chmury o niewielkiej gęstości, podobnej do mgły. Zwiększam wysokość do 500m, aby ocenić niebo przed nami i wlatuję ponad te pojedyncze obłoczki, które są zaledwie ok. 100m niżej i wyraźnie gęstnieją. Oglądam się - Gajowy powtarza moje manewry. Przed nami widać górną, białą powierzchnię gęstniejącej ławicy niskich chmur, prawdopodobnie Stratocumulus Stratiformis.
Nie wiem, jak duży obszar pokrywa ławica. Ponieważ okna pomiędzy chmurami zmniejszają się, decyduję o powrocie pod podstawę. Korzystam z dużego okna i spiralą zmniejszam wysokość. Krążąc poniżej chmur, szukam Gajowego, ale go nie widzę. Obawiam się, że podjął próbę przelotu "nad pogodą". Powracam na kurs 210 stopni do Zatoru, ale podstawa zdecydowanie się obniża: początkowo ma 300m, po kilku minutach lotu 200m, po kolejnych - 150m i widać wyraźnie, że dalej zamglenie sięga do ziemi.
Ewidentnie mam przed sobą warunki IMC. Lampka ostrzegawcza w mojej głowie, która po starcie z Krasocina migała, świeci się teraz jednostajnie na czerwono. Natychmiast decyduję o lądowaniu zapobiegawczym: wybieram łąkę, wykonuję okrążenie dla sprawdzenia nawierzchni, przeszkód i wiatru. Ląduję po ok. 20 minutach lotu od startu w Krasocinie. Zjawiają się miejscowi mieszkańcy. Jestem kilka kilometrów na północ od Szczekocin. Próbuję się dowiedzieć przez telefon, jakie są warunki meteo w Zatorze. Niestety, koledzy są na wakacjach, albo nie odbierają telefonu. Po pół godzinie startuję dla sprawdzenia i stwierdzam, że zamglenie nadal występuje w odległości 5-10 km na południe od mojego lądowiska i sięga do powierzchni ziemi. Zawracam i ponownie ląduję na znajomej już łące.
Gajowy nie dzwonił. Telefonuję ponownie do Marka N. z Zatoru, który ku mojej radości tym razem odbiera. Informuje mnie, że na miejscu jest dobra pogoda, małe zachmurzenie, a chmury tylko wysokie.
Po chwili jestem w powietrzu i pruję do góry z maksymalną prędkością wznoszenia, aby bez krążenia i straty czasu wyjść ponad chmury przed krawędzią mglistej ławicy. Na wysokości 1000 m AMSL wychodzę nad zwartą i dość równomierną górną powierzchnię zachmurzenia. Widoczne są pojedyncze okna, których jednak jest coraz mniej i wreszcie ławica całkowicie zamyka widok ziemi. Swoją pozycję znam tylko na podstawie GPS. Nabieram jeszcze 300 m, aby nie lecieć nad brzuchami wierzchołków chmur. Jest całkowicie atermicznie. Zwarta ławica chmur ciągnie się we wszystkich kierunkach po horyzont. Jej śnieżno-biała powierzchnia, która jest oświetlona jaskrawym słońcem, odbija się jasnym światłem od dolnej powierzchni skrzydła. Widok zapiera dech, odczuwam uroczysty nastrój tej chwili. Bardzo chcę zachować ten widok i zrobić zdjęcie, ale rozsądek podpowiada, aby teraz niczym zbędnym nie odwracać uwagi od czynności lotu. Oceniam, że jestem w poważnej sytuacji i nie mogę teraz popełnić błędu taktycznego lub przegapić czegoś ważnego.
Lecę około 45 minut w spokojnym powietrzu, ale w napięciu nerwowym. Zauważam przed sobą na kierunku lotu, na horyzoncie pionowe wieżyce chmur kłębiastych o żółtawych odcieniach, które wyraźnie wyrastają ponad powierzchnię mojej białej ławicy. Z niepokojem ale i zaciekawieniem zbliżam się do nich mając nadzieję, że są to pojedyncze, odseparowane od siebie chmury i zobaczę wreszcie ziemię. Kiedy dolatuję do nich i GPS pokazuje, że jestem już niedaleko Olkusza, pojawiają się pierwsze okna w chmurach, a przez zamglenie widać wzgórza, wsie, lasy, pola! Głębokimi przekładanymi ślizgami schodzę w dół z prędkością do 4-5 m/s pod podstawy cumulusów. Silną turbulencję pod nimi odczuwam teraz jako relaksujące, dobrze znane kołysanie po niedawnym niepokoju lotu w nieznane, w atermicznych warunkach. Widzę ziemię i znajome już meble Chrzanowa Trzebini, Krzeszowic. Jeszcze pół godziny i będę w Zatorze.

Ale lot! Piękny i ciekawy, ale niełatwy taktycznie. Teraz myślę o Gajowym. Mijam Wisłę, wlatuję nad stawy i z daleka widzę hangary i lotnisko. Jest ok. 13:30 UTC. Stoi motolotnia! Z wysokości kręgu widzę, że to jednak nie jest maszyna Gajowego. Marek i Marcin, którzy są na miejscu, nic o nim nie wiedzą. Patrzę na telefon: "poleciałem do Pińczowa", godzina10:36, Gajowy. Dzwonię – nie odpowiada. Dzwonię do Andrzeja W. "Endrju" z Aeroklubu w Pińczowie: "Jest, jest, doleciał. Już ci go daję"…
Artur.


PS. Zdjęcia były wykonane następnego dnia w czasie powrotu do domu.

zdjecia


zdjecia


zdjecia


zdjecia