zdjeciaZapraszamy na artykuł z zeszytu nr 186 "DHV Info" o ustanowieniu nowego Rekordu świata FAI w Namibii - trójkąta 406 km.

Autorzy tekstu: Dr. Thomas Sterzing / Jochen Zeyher
Tłumaczenie: Leslaw Chrusciel

 





Polowanie na najlepszą termikę


Nadszedł wreszcie czas.
Po przeszło 400 km po żużlowej i pełnej kurzu drodze, w niekończącej się dali Namibii, przy 35°C i palącym słońcu, dojeżdżam do farmy Bursdorf przy płaskowyżu Malta na południu Namibii. Położona jest ona trochę jak oaza w półpustynnym, ekstremalnie suchym obszarze i oferuje porządne noclegi w pensjonacie z basenem itd.

Nasz kontener z 30 lotniami, 3 motolotniami, trzema wózkami, uprzężami itd. zapakowany został już w październiku w Ottmarsheim nad Renem i stoi na farmie gotowy do wyładunku. Grupa już piątej ekspedycji lotniowej składa się z 27-miu - przede wszystkim pilotów sztywnopłatów, z Francji, Niemiec, Austrii, Szwajcarii i Południowej Afryki. Do holowania są w ciągłej dyspozycji 2 holówki doświadczonymi pilotami.
Warunkiem do latania w Namibii jest posiadanie dużego doświadczenia w holowaniu (z powodu bardzo silnej termiki), bezbłędnie funkcjonujące radio (2m), zapas wody (co najmniej 3 litry) na przypadek długiego oczekiwania na zwózkę, jak również pewnie działający aparat tlenowy - loty na dużych wysokościach. Tutaj bardzo dobrze sprawdziło się urządzenie firmy Mountain High.

W codziennym briefingu omawiane są szczegóły organizacyjne holowań, ze szczególnym naciskiem na optymalizację połączenia radiowego z kwaterą główną w Burgsdorf. Meldunki o pozycjach muszą być odbierane i potwierdzone szczególnie przy organizowaniu zwózki. Mianowany zostaje pomocnik startowy, który koordynuje starty pilotów. Najważniejsze jest sprawdzenie codziennej pogody na XC-skies i Topmeteo przy planowaniu przelotów.

Nasz plac startowy Pad Burgsdorf położony jest 3 km na południe od farmy i przypomina patelnię z ośmioma ramionami w kształcie gwiazdy - pasami startowymi na wszystkie kierunki wiatru.
Pełną koncentrację należy zachować już przy rozkładaniu lotni przy gorącym wschodnim wietrze. Warto przywiązać ją do przygotowanych do tego celu haków. Wielokrotnie dochodziło już do przewrotek lotni, które na szczęście kończyły się niewielkimi uszkodzeniami. Należy też szczególnie uważać przy "dust devils" (małe trąby powietrzne).
Z powodu dużej wysokości położenia startowiska – 1400 m oraz olbrzymiego opału 35-40° powietrze jest bardzo rzadkie i zarówno prędkości startu jak i lądowań są odczuwalnie większe niż w Europie. Dlatego używa się do startów wózków.

Termika jest silna i musi często - szczególnie ta bezchmurna - być na nowo centrowana. W strefach pomiędzy noszeniami panują silne prądy opadające. Zdarzało się, że pilot był dosłownie spłukiwany z wysokości 4000 m. Z drugiej strony silna i stabilna termika z wysokimi podstawami: 4000-5000 m, umożliwia planowanie trójkątów. Pomagają przy tym słabe wiatry wysokościowe i większe prędkości przelotowe. Ponadto panująca konwergencja na zachodzie naszego toru wyścigowego, - przebiegającej z południa na północ drogi C14, z odległej o 100 km miejscowości Helmeringhausen, prawie żadnych ludzi czy aut, osamotnione żwirowe drogi. Również przy błękitnym niebie możliwe są tu 200 i więcej kilometrowe przeloty, docel-powrót. Na szczęście pojawiają się tu super dni z pięknymi cumulusami i słabym wiatrem.

Takim dniem był Sylwester 2013, w którym Jochen Zeyher ustanowił nowy rekord świata FAI - trójkąt 406 km.

joomplu:2120



Tutaj jego sprawozdanie:

Pierwsze spotkanie z Namibią nie było wesołe.
Dust devil dopadł mnie, jak już startowałem lotnią z wózka - w momencie, gdy dałem komendę do startu i napięła się lina. Dirkowi wyrwał prawe skrzydło z ręki, ja zostałem wykatapultowany w powietrze, by zaraz rąbnąć w twarde, pustynne podłoże.
O... to zabolało.
Prawy róg speedbaru by uszkodzony i wszystko uświnione. Tak sobie Namibii nie wyobrażałem. Czy to przez przypadek nie miało z tym do czynienia, że oprócz mnie nikt dzisiaj nie chciał latać?
Nieważne. Po bliższym przyjrzeniu się, okazało się, że pod brudem jest lotnia nadająca się do lotu. Wymieniony bezpiecznik, z powrotem na wózku i jazda w powietrze. Kto by pomyślał......
Rzeczywiście w moim pierwszym locie ustanowiłem rekord wysokościowy: 4200 m i musiałem przez to wieczorem wziąć aspirynę, bo przed lotem zapomniałem odkręcić butlęz tlenem. Radio też nie funkcjonowało - zacięła się klapa (zasrany dustil) i przy lądowaniu byłem mokry od potu, chociaż czułem się wysuszony. Mocno oddaliły się moje ambicje ustanowienia nowego rekordu świata, z którymi tu przybyłem. (...)
Na drugi dzień lizałem rany. Wyposażenie zostało doprowadzone do porządku i rozkoszowałem się okolicą. Poprawiła się prognoza pogody i w następnym dniu lecąc docel-powrót 312 km, przy średniej 50 km/h, poczułem drzemiący potencjał, a z wysokości 5000 m ogarnąłem wzrokiem rewir. Od trzech miesięcy przygotowywałem się do tej przygody z Google Earth, zdając sobie sprawę z ryzyka lądowania poza uczęszczanymi drogami. Całą sieć dróg podzieliłem w odstępach 10-kilometrowych na way-punkty, które umożliwiały mi zawsze namierzenie lądowiska. (...)
Na końcu miałem zawsze w głowie choćby najmniejszą dirtyroad.

joomplu:2121


W poranek sylwestrowy rzucam spojrzenie na prognozę pogody na Topmeteo: ciemny czerwony. To znaczy potencjał przelotowy powyżej 350 km. Do tego wschodni wiatr 15-20 km/h - słabnący zachód.
Miałem kilka innych rekordów świata w zanadrzu na wszystkie kierunki świata i pięć docel-powrotów, ale dzisiaj pasowało na zachód, nad pustynię. Pomimo pośpiechu zrobiła się 11:30, zanim Michi mnie wyholował. Po wyczepieniu na 500 m od razu odezwało się vario, jeszcze w cylindrze startowym. Zaczęło mnie mocno znosić na zachód, czyżby wiatr był silniejszy niż zapowiadano?
I strzałka pokazuje północny zachód. Ja planowałem właściwie najpierw znana drogę na południe, a nie zaraz w nieznane. Nic nie pomoże, droga zaprogramowana i zameldowane do rekordu liczby: FAI trójkąt 405,3 km prędkość 49,3 km/h, nie można cofnąć. Na północy też nie wygląda najgorzej. Ale następna chmura nie nosi i nagle znalazłem się po 20 km w nieciekawej sytuacji, kilkaset metrów nad ziemia. Jednak lotniarz ze Schwarzwaldu kończy lot dopiero, jak jego nogi stoją na ziemi. Zerówka powoli rozwinęła się do słabego wznoszenia i w końcu do prawdziwego komina, który wyniósł mnie znowu na 3000 m. Nic szczególnego, ale tak pokonuję komfortowo pierwsze 70 km z pomocą wschodniego wiatru. Potem sytuacja się poprawia, sufit podnosi się do 4500 m i około 14:15 osiągam mój pierwszy punkt zwrotny.
W zasięgu wzroku znane wydmy Sossusvlei. Zapierający dech w piersi widok pustyni z 5000 metrów, na które wzniosło mnie gorące pustynne powietrze. Moja prędkość zmalała, nie pasuje do teorii konwergencji, gdzie wiatr powinien tylko do góry dmuchać. A może jeszcze nie dotarłem do konwergencji? Dla nie-Namibijczykow: wschodnie powietrze lądowe i zachodnie powietrze morskie zderzają się ze sobą, tworząc linie konwergencji z dobrymi wznoszeniami. Rozciąga się ona w ciągu dnia setki kilometrów z północy na południe i przemieszcza się z upływem dnia na wschód. Dopiero po 80 km od punktu zwrotnego rozpoczęła się prawdziwa jazda. Byłem spóźniony, godzina 16, a ja muszę drugi punkt zwrotny osiągnąć przed 17:30, żeby mieć realne szanse osiągnięcia celu. Półtorej godziny na zrobienie 90 km - nie można za bardzo esować i rzeczywiście punktualnie osiągam ostatnie ramię trójkąta. Jeszcze 116 km przy pięknych chmurach - to się musi udać!
Poczucie radości trwało jeszcze pół godziny, potem było tylko duszenie i namierzanie potencjalnego lądowiska, bo potem może wysokości nie wystarczyć. Odbijam więc w kierunku drogi, mobilizując wszystkie zmysły do znalezienia wznoszenia. I jak to bywa - z zerówki po pięciu minutach rozwija się komin i wzlatuję na 4000 m. Cel pojawił się znowu w zasięgu reki, jeszcze tylko 40 km. Nagle silne opadanie, doskonałość tylko 1:5. Tak to nigdy nie dolecę. Denerwuję się z powodu porzuconego niedawno słabego noszenia.
Jednak otrzymałem jeszcze jedna szansę. Komin 20 km przed celem. Najpierw krążę, a potem lecąc prosto ciągle się wznoszę. Ostatnie 10 km na pełnym gazie bez specjalnego opadania. U celu jestem na 3000 m. Schodzę wąską spiralą 100 km/h do lądowania i muszę ściągnąć okulary przeciwsłoneczne, by jeszcze coś rozsądnie widzieć.

Wielkie podziękowania na ręce francusko-austracko-miemieckiego teamu. Bez niego nie było by możliwe latanie w tej przepięknej okolicy. W Sylwestra 2013 trzech innych pilotów pokonało zadania pomiędzy 270 km i 350 km. Te wspaniale loty doszły do skutku wyłącznie dzięki podziałowi zadań w zespole. Gotowość niesienia pomocy i ofiarność mają też duże znaczenie. W sumie pilocie pokonali 18.700 km - prawie wyłącznie zamknięte zadania w ciągu 100 lotnych dni. Ten dumny bilans jak również od 2008 roku ciągle ustanawiane nowe rekordy udowadniają niesamowity potencjał przelotowy drzemiący w tej okolicy.
Za obszerna pomoc i perfekcyjna organizacje dziękuje serdecznie w imieniu wszystkich pilotów francuskim pilotom Jacques Bott i Pascal Lanser.

Pozostały najpiękniejsze wspomnienia kraju z niesamowitymi widokami na pustynię, jego zachody słońca, krystalicznie przejrzyste noce z niezliczonymi gwiazdami, zieloną farmą i dwoma gepardami i... i... i...

joomplu:2123