zdjeciaDokładnie 9 lat temu, w listopadzie 2005r., na lotnisku w Masłowie miało miejsce niezwykłe spotkanie...

Dzięki uprzejmości P. Bogdana Szwarca, możemy Wam dzisiaj przypomnieć artykuł "wspomnieniowy", relacjonujący to wydarzenie.

Artykuł pochodzi ze strony www.infopilot.pl








Autor tekstu: Bogdan Szwarc

Data 11 listopada oprócz tego, że jest dniem naszego Narodowego Święta, z pewnością wpisze się też w historię rozwoju lotniarstwa w Polsce. Całe to (w pozytywnym rozumieniu tego słowa) zamieszanie wywołał Paweł Wierzbowski, znany lotniarz, który po wielu latach pobytu w Austrii wrócił do kraju. To właśnie na jego zaproszenie przyjechał do Kielc wielokrotny mistrz Świata w lotniarstwie Manfred Ruhmer. Głównym celem jego wizyty było zaprezentowanie... no właśnie? Swift - czym on tak naprawdę jest?
Ale o tym za chwilę i po kolei.

Pierwsze samochody pojawiły się na lotnisku w Masłowie już przed godziną dziewiątą. W miarę upływu czasu kolejni goście zjeżdżali się na lotnisko Aeroklubu Kieleckiego, by wziąć udział w tym niecodziennym jak się później okazało spotkaniu. Pogoda nie nastrajała zbyt optymistycznie, od rana gęste mgły, które z czasem przekształciły się w niskie zachmurzenie. Do tego zimny, przeszywający wiatr. Ale atmosfera od samego początku była gorąca. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na pojawienie się zaproszonego gościa i sprzętu, który miał zademonstrować.

Wreszcie około godziny jedenastej pod hangar podjeżdża bus z tajemniczą skrzynią na dachu. Duża grupa osób zmierza w kierunku gości. Manfredowi w podróży towarzyszył Kasi, też lotniarz, Polak na stałe mieszkający w Austrii. Krótkie przywitanie, ze strony mistrza widać lekką tremę, pewnie nie spodziewał się aż tylu kibiców. Jako że dzień o tej porze roku jest bardzo krótki i zimno daje się we znaki, Manfred szybko bierze się do pracy. Na pierwszy ”ogień” przygotowuje do demonstracji wersję motoszybowca. Demonstruje zebranym możliwość zmontowania sprzętu wyłącznie jednoosobowo, nie korzystając z niczyjej pomocy.
Kolejno na trawie pojawiają się: kadłub lub inaczej wózek z zamkniętą kabiną i podwoziem umożliwiającym samoczynny start. Następnie Manfred opróżnia zawartość tajemniczej skrzyni przywiezionej na dachu samochodu. Okazuje się, że wewnątrz znajdują się skrzydła, które bez pomocy wyjmuje i montuje do kadłuba. Teraz pozostaje już tylko zamontować napęd, czyli jednocylindrowy silnik Solo z samoczynnie składanymi łopatami śmigła.
W trakcie wszystkich tych czynności mistrzowi towarzyszy Paweł, który omawia wszystko, co się aktualnie dzieje i tłumaczy wypowiedzi Manfreda oraz przedstawia osiągi i teoretyczne możliwości Swifta.
Po zmontowaniu sprzętu pilot zasiada w kabinie, demonstrując zasady sterowania. Pokazuje działanie klap, hamulców, sterolotek, itd. Wszyscy jednak z niecierpliwością czekają na pokazy w locie. Wkrótce odzywa się silnik i po krótkim podgrzaniu pilot kołuje na start. Kilkadziesiąt metrów rozbiegu z asfaltowego pasa wystarcza, by motoszybowiec wzniósł się w powietrze. Wszystkie głowy zadarte w górę z zaciekawieniem śledzą lot. Gość demonstruje możliwości lotu silnikowego, ostre zwroty i lot na różnych prędkościach - od minimalnej po maksymalną. Większość z obecnych przełyka ślinę i to nie z głodu. Niestety, tym na ziemi, pozostaje tylko popatrzeć na popis Manfreda. Wkrótce szybowiec podchodzi do lądowania i to na krótkim, przeznaczonym do kołowania samolotów odcinku pasa, chwila zwątpienia - czy się zmieści? Doświadczenie jednak daje znać o sobie, skrzydło Swifta opiera się o ziemię tuż przed grupą widzów.

W czasie gdy zebrani zewsząd otaczali Swifta, nasz gospodarz, Grzesiek Cedro lub jak go tutaj wszyscy nazywają ”Maestro”, przygotował do drugiej części pokazu holówkę. Jest nią przystosowana do holowania lotni - motolotnia, z latającym na niewielkich prędkościach skrzydłem i silnikiem Rotax 582, wyposażona w specjalny zaczep umożliwiający w razie potrzeby wyczepienie liny przez pilota w trakcie holowania.

Kilkugodzinny pobyt na powietrzu o tej porze roku musiał dać się we znaki. Dlatego wszyscy z aplauzem przyjęli wiadomość o przygotowanej gorącej herbacie i kiełbaskach z grilla. Była to dobra okazja, aby się rozgrzać i podyskutować co nieco. Czas jednak gonił, a przed nami jeszcze zapowiadany pokaz startu holowanego i lotu szybowcowego. Mandi sprawnie ”przepoczwarza” swojego Swifta w szybowiec, montując do niego inne podwozie i wspólnie z Pawłem transportują go na start. Tam już czeka przygotowana holówka, którą obserwowaliśmy wcześniej holującą lotnie po kręgu nad lotniskiem. Obsługujący start uwijają się, bo przy zachmurzonym niebie zmrok zapada bardzo szybko.
Pilot zajął miejsce za sterami, lina podczepiona i można naprężać! Zaszczyt wykonania tego pierwszego holu spoczął na doświadczonym pilocie - Grzegorzu Bąku z Aeroklubu Kieleckiego. Usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk Rotaxa i po chwili zespół sprawnie oderwał się od ziemi, bez problemów wznosząc się coraz wyżej. Po wykonaniu kręgu pilot wyczepił szybowiec i odleciał w kierunku znajdującego się opodal zbocza. Przy tej sile i kierunku wiatru musiał tam występować żagiel, było to też widoczne po latających przy zboczu paralotniach. Krótka chwila i widzimy Swifta lecącego wzdłuż wspomnianego zbocza, widać wyraźnie, jak nabiera wysokości. Nagle zadziera i wykonuje pętlę, po niej ranwers i kolejna pętla. Znowu lot wzdłuż zbocza i odzyskuje utraconą podczas akrobacji wysokość. Obserwujemy kolejne pętle, zwroty i inne dziwne do określenia figury.
Patrzymy na to z wielkim zdumieniem i niedowierzaniem, nikt z nas nie myślał, że można na tym kręcić akrobację. Wyraźnie zaczyna zapadać zmrok, słabo widoczny w zamglonym powietrzu szybowiec leci w naszą stronę. Pojawiają się wątpliwości, czy doleci? Stojący obok lotniarz komentuje tę sytuację: ”ja z tej wysokości na mojej lotni nie miałbym żadnych szans”.
Swift dolatuje i to ze sporym zapasem wysokości, kręci jeszcze nad naszymi głowami kilka figur i demonstruje swoją doskonałość w niskich przelotach wzdłuż lotniska. Po chwili siada bezpiecznie na murawie, kończąc tym pierwszy dzień pokazów. Swift niemal bezszelestnie zatrzymał się w pobliżu zgromadzonych kibiców na płycie lotniska w Masłowie. Wszyscy przyjęliśmy to z prawdziwą ulgą, chociaż tak naprawdę nikt nie wątpił w szczęśliwe zakończenie lotu.

Wkrótce zapadł zmrok i pozostali – najwytrwalsi sympatycy, udali się do budynku miejscowego aeroklubu na zapowiedziane spotkanie z mistrzem. Ciągle głodni takich opowieści nasi rodzimi lotniarze, chociaż przemarznięci na przysłowiową kość, teraz już w ciepłym pomieszczeniu – czekali na przybycie mistrza. Rozpoczęło się od przywitania - przez Pawła Wierzbowskiego- wszystkich przybyłych na to spotkanie. Przy stole zasiadł najważniejszy gość, czyli Manfred Ruhmer. Barierę językową i tym razem udało się pokonać dzięki sprawnemu tłumaczeniu w wykonaniu Pawła.
Siedemset kilometrów na lotni to prawdziwy wyczyn, wydaje się to wręcz niewiarygodne. I to nie w wygodnej kabinie szybowca, a podwieszony jak ptak pod skrzydłem zwykłej, bezmasztowej lotni o doskonałości 17. Aby tego dokonać, Manfred spędził nieprzerwanie w powietrzu około dziesięciu godzin.
Osiągnięcie takiego wyniku wymaga specyficznych warunków pogodowych, odpowiedniego terenu, no i oczywiście ponadprzeciętnych umiejętności pilotażu połączonych z dogłębną wiedzą na temat taktyki przelotów. Manfred został zasypany wieloma pytaniami związanymi z rekordowym przelotem. Mimo, że został on wykonany 17 lipca 2001r., to ciągle figuruje na najwyższym miejscu w rankingu przelotów otwartych. Dopowiem jeszcze, że został on wykonany w Stanach Zjednoczonych i rozpoczął się w miejscowości Zapata w Teksasie, w pobliżu Zatoki Meksykańskiej. Występują tam idealne warunki do pokonywania bardzo dużych odległości, niemożliwych do osiągnięcia na terenie Europy. Opowieści mistrza o przelocie, pod wpływem zadawanych pytań przekształciły się w wykład na temat wykorzystania prądów wstępujących i taktyki przelotowej. Opowiadania i atmosfera spotkania wzbudziła w obecnych ducha rywalizacji, oraz chęć zmierzenia sie z naturą i dokonania czegoś wielkiego.

Zapach wniesionego do sali bigosu przerwał zapędy bicia rekordów na rzecz bardziej przyziemnej potrzeby zaspokojenia głodu. Solidne porcje nałożone na talerze niewątpliwie spełniły swoją rolę i obecni z nowymi siłami mogli przystąpić do dalszej części spotkania. Manfreda w opowieściach wspomógł Kasi- również obecny na sali, oraz Paweł, którzy swoimi lotniowymi wspomnieniami urozmaicili treść opowiadań i przyczynili się do jeszcze większego podgrzania atmosfery. Po wielu opowieściach, żartach i deklaracji kolejnych tego typu wspólnych spotkań, nadszedł czas, aby zakończyć ten jakże bogaty we wrażenia dzień.

Sobota, czyli kolejny dzień tak zwanego Swift Show w Kielcach, mimo że nie przyniosła najlepszej pogody, dała nadzieję na dalszy ciąg pokazów. Na lotnisko ściągnęło wielu nieobecnych do tej pory gości. Między innymi nasz pierwszy mistrz Świata w motolotniarstwie – Alek Dernbach. Wpasował się nawet w kokon ustawionej na wózku startowym lotni, nie decydując się mimo nalegań na próbę lotu. Manfred tymczasem robił swoje, pokazując kolejnym gościom starty holowane za motolotnią i pokazy akrobacji.
Nowością było zademonstrowanie wersji Swifta do startu z nóg. Wyglądało to nawet trochę śmiesznie, jakby szybowcowi wyrosły nogi. Ale najważniejsze jest to, że dzięki temu można nim startować ze wzniesienia bez potrzeby korzystania z urządzeń holujących czy silnika.

W tym miejscu można wrócić do zadanego na początku poprzedniego artykułu pytania, czym właściwie jest Swift? Zdania z pewnością mogą być różne, gdyż jest to konstrukcja z pogranicza ultralekkiego samolotu, szybowca i lotni. Układ latającego skrzydła, możliwość startu z nóg i niewielka waga mogą sugerować, że mamy do czynienia z lotnią. Natomiast możliwość samodzielnego startu i długich przelotów z wykorzystaniem silnika skłaniają obserwatora do zaszeregowania tego latającego aparatu do klasy ultralekkich samolotów lub motoszybowców. Wynika z tego, że zakwalifikowanie Swifta do konkretnej dziedziny jest trudne. W moim odczuciu jest on jednak przede wszystkim ultralekkim szybowcem, na co wskazuje wyposażenie go w całkowicie aerodynamiczny układ sterowania, możliwość startu za holem lub z wykorzystaniem własnego napędu, a także możliwość długich termicznych lotów dzięki dużej doskonałości. Chociaż tak naprawdę to zakwalifikowanie go do jakiegokolwiek rodzaju lotnictwa jest rzeczą drugorzędną. Najważniejsze jest to, aby móc w prosty sposób zalegalizować latanie na tego typu aparatach latających, gdyż bez wątpienia będzie się ich pojawiać w naszym kraju coraz więcej.

Wróćmy jednak do Masłowa. Poprawiająca się nieco pogoda sprawiła, że i humory też były lepsze. Ostatnie dni jesieni i niezłe warunki wykorzystali lotniarze, ćwicząc loty holowane za motolotnią. Wszystkim jak zwykle kierował Grzesiek Cedro, przekazując cenne uwagi mniej doświadczonym kolegom. Podsumowując to jedyne w swoim rodzaju spotkanie można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że da ono nowy impuls do rozwoju tej pięknej lotniczej dyscypliny. Wielu z uczestników spotkania widziało się pierwszy raz, znając się jedynie z dyskusji na forum internetowym. Już tam zapadły postanowienia o zorganizowaniu kolejnych spotkań w nowym sezonie.
Tak oto niczego nie świadomy Swift, no i jego właściciel stali się przyczynkiem do bardziej intensywnego rozwoju lotniarstwa w naszym kraju i to w zupełnie tradycyjnej jego wersji. Pozostaje tylko życzyć kolegom lotniarzom, aby ich zapał nie osłabł i wkrótce na naszym niebie pojawiło się znacznie więcej deltopodobnych kolorowych skrzydeł, a pod nimi wielu marzycieli naśladujących ptaki.


Zdjęcia: Paweł Wierzbowski

1.
zdjecia


2.
zdjecia


3.
zdjecia


4.
zdjecia


5.
zdjecia


6.
zdjecia


7.
zdjecia


8.
zdjecia


9.
zdjecia


10.
zdjecia


11.
zdjecia


12.
zdjecia


13.
zdjecia


14.
zdjecia


15.
zdjecia


16.
zdjecia


17.
zdjecia


18.
zdjecia


19.
zdjecia


20.
zdjecia


21.
zdjecia


22.
zdjecia


Więcej zdjęć można obejrzeć na www.infopilot.pl