13 grudnia 2009, Endrju napisał: "Namawiam serdecznie do wizyt w Pińczowie w nadchodzącym sezonie.
Holowanie za motolotnią to żadne cuda - dajcie się namówić, przecież ma kto wytłumaczyć i pomóc.
Może doczekamy Lotniowych Mistrzostw Polski w Polsce! - rozegranych kompletem ambitnych konkurencji."

Jako, że lotniarze to ludek konkretny i nie dający się długo namawiać, zaskutkowało to jak do tej pory
trzema świetnymi spotkaniami szkoleniowymi.

 




 

RUNDA 1 - (sobota/niedziela, 31.07-1.08.2010)

 

 
Smyk o spotkaniu napisał:

(...) Zaczynamy holowanie chłopaków. I choć na początku nerwy straszne, po pierwszych holach okazuje się, że o dziwo, to holowanie wcale nie takie trudne. Po 5 pierwszych holach, zdziwienie ustępuje miejsca euforii. No bo to wszystko chodzi jak w zegarku.
1) Jacek ląduje.
2) Bartek startuje.
3) Wózek po starcie Bartka idzie do Jacola.
4) Jacol z wózkiem idzie na start.
5) Maestro po holu ląduje, uprzednio zrzucając linę, która jest ponownie układana (albo i bez zrzucania liny, z wiatrem, też tak było, bo praktycznie nie wiało).
6) Podpinamy Jacka pod hol, sprawdzamy koła wózka, podwieszenie, taśmy udowe, linę holującą i linkę do windy.
7) Bartek ląduje.
8) Jacek startuje.
Ostatni hol odbywa się już niemal po zachodzie słońca. A Zachód jest piękny i wróży dobrą pogodę.
Do północy pozostaje nam piwo, wino, śpiew.




JacekJJ o swoich pierwszych holach:

(…) Kiedyś już próbowałem motoholu i wyszło mi wtedy nienajlepiej, a właściwie źle... Oczywiście później sie okazało, że skrzydło miałem po nieudanym niemieckim tuningu i to była główna przyczyna, ale... Już rok temu na Dniu Lotniarza chciałem tego spróbować do momentu, kiedy Romek nie wykonał akrobacji na holu ku przerażeniu wszystkich. To dość poważnie pogłębiło moją traumę motoholową. Ale jak sie okazuje, uczuliło też Agi na ten sposób startu.
Za to byłem pełen podziwu dla Bartka, bo on nigdy nie startował wcześniej z wózka, nigdy też się nie holował za żadną liną, ma duże doświadczenie jako lotniarz górski i moskitowy, ale to wszystko. Nie okazywał żadnych nerwów i poradził sobie świetnie od samego początku.
Dzięki niemu, ja poczułem sie też o wiele spokojniejszy.
Oprócz tego świetnie się nami opiekowali Maestro, Endrju i Smykkolo, na każdym kroku powtarzali, co trzeba robić i jak sie zachowywać.
Kiedy ruszyłem już na wózku, poczułem sie dość komfortowo, bo przyzwyczaiłem się do tego za wyciągarką. Oderwanie się od ziemi było bezproblemowe w porównaniu do mojej próby sprzed 4 lat. Jednak holowanie motolotnią z wykorzystaniem uzdy jest komfortowe. Ucieszyłem się widząc, że nie wyskoczyłem wysoko w górę, tylko z łatwością udaje mi się lecieć nisko za przyspieszającą motolotnią. Trzeba było tylko lekko zwolnić po oderwaniu się motki, żeby nie dać jej się za mocno wyrwać do góry i zrobiło sie całkiem przyjemnie.
Lot po prostej wieczorem to sama frajda. Bez stresu można było się uczyć, jak zachowywać odpowiednią wysokość za motolotnią. Zakręty też nie sprawiały trudności i pierwszy hol zakończył się sukcesem na 400 metrach.
W drugim holu już Maestro dał mi trochę popalić, ale ostrzegając przed tym, że za chwilę wyrwie w górę lub zanurkuje. Wykonywał też zakręty w jedną i drugą stronę na zmianę, żeby stopniowo coraz bardziej utrudniać, ale dałem radę się nie urwać.
Następnego dnia rano wymagania się zwiększyły i Maestro powiedział mi, że nie tylko trzeba reagować na pozycję motolotni, ale też zwracać uwagę na napięcie liny, bo to wcześniej daje sygnał o tym, w co wlatuje motolotnia.
W moim trzecim holu zaczynała sie już budzić termika, wiec po wyczepieniu mogłem się trochę pobujać. Podstawa była jednak na 600 metrach i po wykręceniu jednego kominka i pomacaniu innych pierdnięć, byłem zmuszony lądować. Po południu zaczęliśmy pierwsze hole w prawdziwą termę. Pierwszy ruszył odważnie Bartek i pewnie on napisze coś więcej o tym. (…)
Podsumowując, jestem w siódmym niebie. Wieloletnie przyzwyczajenia z wyciągarki nie przeszkadzają w ogóle. Mało tego, na wyciągarce można sobie dokładnie przećwiczyć wiele elementów, z którymi spotkamy się przy starcie za motolotnią, tyle że trzeba startować z takim założeniem, że będziemy trenować elementy motoholu.
Chociażby wyćwiczenie startu z wózka na wyciągarce jest łatwe, wystarczy tylko pamiętać, że po oderwaniu nie lecimy w góre na prędkości optymalnej, tylko próbujemy najpierw rozpędzania i nie wyskakiwania w góre. Czyli te 3 pierwsze decydujące sekundy możemy poświęcić na trening startu za moto, potem trzeba już wrócić do standardowej procedury holu wyciągarkowego, bo inaczej rozpędzimy sie baardzo mocno. Trzymanie kierunku wzorowo na stojącą wyciągarkę to dobry trening przed poruszającą sie motolotnią. Oswajanie sie z liną też daje wiele.
Z tych wszystkich powodów podziwiam wyczyn Bartka, który nigdy się na wyciągarce wcześniej nie wyholował, ani z wózka wcześniej nie startował, a jednak poradził sobie tak, jakby sie holował za motolotnią 5 lat i tylko odswieżał to po przerwie.
Jestem daleki od chwalenia Discusa, bo to juz Ruslan robi za dziesięciu, ale żeby być sprawiedliwym, muszę powiedzieć, ze Discus nie sprawił najmniejszych kłopotów za motolotnią. A na moim Talonie to i małpa by się nauczyła za motolotnia holować...

alt





Bartek o swoich pierwszych holach:

Opanowanie lotu na holu za motolotnią nie należy do najłatwiejszych rzeczy, jakie można robić na lotni, ale tym bardziej opanowywanie tej sztuki daje dużo satysfakcji.
Tak naprawdę obawiałem się, że początki będą ze 4x trudniejsze: byłem mentalnie przygotowany na większe prędkości i bardziej zażartą walkę z lotnią. Nie oznacza to jednak, że było łatwo, ani, że opanowałem holowanie się w wystarczającym stopniu. Można powiedzieć, że holowanie jest b. zazdrosne o holowanego lotniarza – nie wybacza mu ani chwili dekoncentracji. Utrzymanie stałego napięcia liny i pozycji holówki nieco poniżej horyzontu, wymaga nieustannej uwagi i ciągłego wyprzedzania wydarzeń – szczególnie w termice. Nawet zamknięcie zapomnianej przed startem szybki kasku w ciągu trwania holu, może się skończyć przymusowym wyczepieniem lub zerwaniem bezpiecznika (prawie do tego doprowadziłem, a puściłem sterownicę na ułamek sekundy zaledwie). Do tego dochodzi utrzymanie odpowiedniego promienia skrętu na holu, aby nie zachowywać się jak końcówka pejcza na pokazie tresury lwa.
Na holowanie za moto miałem już chętkę od ub. roku, – dlatego było trochę czasu na teoretyczne przygotowanie się i trening mentalny. Już od początku roku byłem w kontakcie z "Lokalesami z Pińczowa” , tj. Endrju i Grześkiem, ale pogoda dała ostro popalić także lotnisku, pozostawiając je pod wodą na długie tygodnie. Wreszcie jednak terminy i pogoda spasowały i udało się 31.07.2010 zorganizować holowanie "żółtodziobów”.
Nie sposób nie podziękować w tym miejscu Endrjowi i Grześkowi za chęci i poświęcenie czasu na przygotowanie tego przedsięwzięcia. Jedną z najważniejszych kwestii było zrobienie wózka do holi – ten poprzedni osobiście złamałem na zakończeniu sezonu 2009 w Pińczowie podczas próby obciążeniowej, z zastosowaniem własnego organizmu jako obciążnika. :-P
Kolejna sprawa to uzdy, wyczepy, liny itd. I tym razem nie przepuściłem okazji, żeby czegoś nie zepsuć lub nie zgubić – dostało się uździe. Za jej zgubienie zostałem dotkliwie ukarany brakiem możliwości powtórzenia holu w termikę, gdy inni latali.
Hol w termikę był moim siódmym holem. Tym razem holował nie Grzesiek, a Grzesiek (nie C. a B.). Również i tym razem profesjonalne prowadzenie motolotni - gorzej było z pilotem lotni. Dopuściłem do zbytniego przewyższenie motolotni - trudno było mi zbić wysokość, ponieważ ściągając sterownicę zbytnio luzowałem linę. Mój błąd był dodatkowo wzmocniony tym, że ja byłem jeszcze w noszeniu, a motolotnia w duszeniu... a zaraz potem w silnym noszeniu, a ja z kolei w duszeniu. Jak moto wchodzi w komin, lina automatycznie luzuje się i trzeba wypychać.
Zaczęło się tym, że wpadłem w strugi. Poprzednim razem udało mi się nad nie wyjść, ale nie było tam czynnika komina. Tym razem nie było szans... Dziwne wrażenie... jestem już poniżej motolotni, wypycham sterownicę, jestem na granicy przeciągnięcia – a motolotnia zasuwa sobie gdzieś z 60 km/h... Turbulencje nie są wcale brutalne, ale strugi od skrzydła motolotni jakby niewidzialną ręką trzymają mnie poniżej wysokości holówki. Skończyło się tym, że lotnia w przeciągnięciu ześlizguje się w prawo. Nie rzucam się na sterownicy – zanim skrzydło odzyska sterowność, pęknie bezpiecznik lub wykonamy z motolotnią niebezpieczny taniec. Wyczepiam się sam i bezpiecznie wracamy nad lotnisko.
Trochę byłem rozczarowany swoim pilotażem w ostatnim holu, jednak ważniejsza jest dla mnie świadomość, że jestem w stanie bez stresu wypiąć się, jak coś idzie nie tak.

alt







RUNDA 2 - (sobota/niedziela, 14-15.08.2010)

 

Mesiek o swoim pierwszym holu:

Holowanie się za moto to nie "kaszka z mleczkiem"
W moim odczuciu to sposób na dostanie się pod chmury dla bardzo dobrych pilotów. Mi próba holu dała poczuć braki w pilotażu, których miałem słabą świadomość.
Pojechałem do Pińczowa "z marszu". Teorię układałem sobie w głowie dopiero w drodze. Niczego wcześniej nie ćwiczyłem. Najzwyczajniej nie podszedłem do tematu wystarczająco poważnie. Dostałem małego klapsa. Bardzo dobrze. Trzeba się przygotować lepiej, poćwiczyć i bezwzględnie wrócić do tematu.
 

alt





Rusłan o swoim pierwszym holu:

Byłem na szkoleniu w Pińczowie. Nauka holowania się za motolotnią na lotni. Ja osobiście zrobiłem jeden hol w sobotę wieczorkiem. Ładnie się oderwałem od wózka, ale po chwili rozbujałem lotnię. Prawdopodobnie za mało miałem napiętą windę i na dodatek wpadłem w strugi. Nu nic postaram się sprowadzić szybko dla Bebika jego łopaty do śmigła, co zdecydowanie poprawi silę ciągu. Bo to śmigło drewniane, co jest teraz ma zdecydowanie gorsze parametry, co wydłuża moment oderwania się od ziemi.
Był Maciek z Bielska i Bartek. Maciek spróbował dwa razy i oba miały taki sam rezultat jak mój. Trening czyni mistrza, ja planuje przyjechać w przyszłą sobotę, niedzielę na dalsze szkolenie.


alt







 

RUNDA 3 - (sobota/niedziela, 21-22.08.2010)

 
 

Rusłan o kontynuacji swojego szkolenia:

Było bardzo fajnie i owocnie. W sobotę przyjechali Robert i Michał z W-wy, ja przyjechałem po południu. Bartek już był na startowisku i właśnie się holował za moto w termę.
Bliżej wieczora przyszła kolej na nasze szkolne hole za moto. Pierwszy poleciał Michał i rozbujał lotnię. Drugim poleciał Sterylny i od razu się udało wyholować. Ja znów walczyłem z sterowaniem, przesterowałem lotnię. W drugim moim holu walczyłem do 200m, bujałem się prawo i lewo.
Wieczorkiem po holach na spokojnie obgadaliśmy swoje błędy i 7 rano staliśmy gotowi na starcie.
Sterylny raz po razie pokazywał klasę i i udowadniał nam, że bestia potrafi super latać.
Przyszła kolej na mnie. Jazda jazda jazda i ...... i udało się, spokojnie bez nerwów wyholowałem się ponad 500m. Grzesiek bardzo fajnie holował i mój Discus tym razem leciał równiutko jak po sznureczku. Grzesiek robił w górze górki i przepadnięcia, zadaniem było się utrzymać za nim.
Mogę powiedzieć, że pierwsze koty za płoty. Teraz trzeba dalej się szkolić w holowaniu się za moto. Miejsce Pińczów ma swój niesamowity urok i klimat, co powoduje, że wiele pilotów z miłą chęcią przyjeżdża tam na latanie.

alt




Michalo o swoich pierwszych holach:

Zawsze, kiedy widziałem hol za motolotnią, wydawało mi się to bardzo trudne i zupełnie poza moim zasięgiem, zarówno pod względem umiejętności, jak i sprzętu na jakim latam. Jednak po kilku rozmowach z instruktorem i kolegami, którzy już latali w ten sposób, postanowiłem spróbować.
Pierwszego dnia postanowiliśmy, że polecę pierwszy. Sam start z wózka nie był dla mnie nowością i tego nie obawiałem się w ogóle, wiedziałem, że dam radę. Kilka holi za motolotnią też już miałem za sobą, jednak tylko w tandemie z instruktorem jako uczeń podczas kursu. Pamiętam to dokładnie i wiedziałem, jak ma wyglądać poprawnie wykonany cały hol. Teoria jest dość prosta, jednak rzeczywistość już nie tak bardzo.
Pierwszy samodzielny start (oderwanie się od wózka) odbył się poprawnie, jednak po kilku sekundach lotu musiałem się wyczepić, nie byłem w stanie ustabilizować zbyt mocno rozkołysanej lotni.
Drugi lot był nieco dłuższy, jednak zakończył się podobnie. Trzeci lot wykonany pierwszego dnia trwał najdłużej i został przerwany w ten sam sposób. Byłem jednak dobrej myśli, ponieważ za każdym razem udawało mi się utrzymać na holu coraz dłużej.
Drugiego dnia rano również wystartowałem jako pierwszy, musiałem się wyczepić dopiero kiedy wchodziliśmy w zakręt, zostałem gdzieś na zewnętrznej i znowu musiałem sięgnąć do klamki wyczepu. Ten hol trwał jednak na tyle długo, że z wysokości na jakiej się wyczepiłem mogłem wrócić na start. Tutaj przypomniały mi się czasy z kursu, kiedy to po raz pierwszy na holu za wyciągarką osiągnąłem taką wysokość, która pozwoliła mi wrócić w miejsce startu i nie musiałem już nieść lotni przez całe lotnisko.
Drugi hol tego poranka odbył się już na tyle poprawnie, że pokonaliśmy kilka zakrętów, lekkie termiczne turbulencje w okolicach 200m, po czym wyszliśmy na około 500m. Tam przećwiczyliśmy nagłe wznoszenie i opadanie motolotni, za którą musiałem nadążyć, a na koniec sprawdziliśmy jeszcze jaką prędkość może osiągnąć moja lotnia, okazało się, że aż 80km/h. Po wyczepieniu w locie swobodnym z VG zaciągniętą na 75% udało mi się osiągnąć tylko 65km/h.
W holach za motolotnią najtrudniej było opanować kontrolę nad skrzydłem przy dużych prędkościach, których prawie nigdy nie osiąga się w lotach swobodnych. Nie można wykonywać zbyt dużych ruchów, ponieważ bardzo łatwo w ten sposób rozkołysać lotnię do stanu, w którym pozostaje już tylko wyczepienie się. Dodatkowa trudność to utrzymanie odpowiedniej wysokości względem holówki, trzeba bardzo uważnie obserwować jej ruchy i natychmiast odpowiednio reagować, minimalne spóźnienie kończy się wpadnięciem w strugi zaśmigłowe lub pozostaniem gdzieś na zupełnie innej wysokości.
Na koniec dodam tylko, że latam na lotni Xtralite 147, miałem wątpliwości czy nadaje się ona do tego typu startów, okazało się, że jak najbardziej tak.
Chciałbym też tutaj złożyć podziękowania dla Maestro i Endrju za przeszkolenie i wszystkie hole jakie wspólnie wykonaliśmy. Pozdrawiam też wszystkich pozostałych lotniarzy i nie tylko.


alt





Robert o swoich pierwszych holach:

Dzięki uprzejmości Michalo (mój samochód do kasacji) wyjechaliśmy w sobotę rano do Pińczowa. Jechałem pełen obaw, bo mimo sporego doświadczenia w tradycyjnych holach, nigdy nie startowałem z wózka i nie ciągałem się za moto. I jeszcze przecież to tak strasznie wygląda, normalnie krew mrozi w żyłach (...z perspektywy mojej kochanej żony).
Dojechaliśmy do Pińczowa przed 14-nastą. Na końcu lotniska majaczył zarys Grześkowego sztywniaka. Jego lotnia za chwilę była już w powietrzu za sprawą Endrju, którego na siłę ściągnięto z blisko 1,5 godzinnego latania w termie na Combacie. Lądował bidulka z koleżeńskiego obowiązku, by miał tylko kto Grześka wyholować. Zobaczyliśmy więc na dobry początek wzorcowe holowanie w wykonaniu mistrza.
Przyjechał Rusłan i razem zaczęliśmy się rozglądać za Bartkiem. Przecież już dawno powinien być na miejscu. A Bartek, z dala od paparazzi, zakamuflował się za krawędzią wału na końcu lotniska i spokojnie szykował do lotu na termikę - zdolniacha jeden. Potem po wyczepieniu się w kominie (urok holu za moto) bawił się lataniem nad Pińczowem ze 2 godziny prawie.
Nasza część bajki miała się zacząć wieczorem. Dobre warunki do nauki. Spokojne wieczorne powietrze. Dobra organizacja . Jedyny minus to tylko te pier.... muchy i komary je....!!! Endrju holował, Grzesiek instruował, Bartek motywował, Smykolo przyjechał, no i też pomagał. Każda nasza próba została tego dnia uwieczniona na taśmie i materiał szkoleniowy z tego się wyprodukuje (dla zainteresowanych po 300 EUR za CD), a teraz tylko 2 słowa dla promocji nagranego materiału.
Na pierwszy ogień poszedł Michalo. Nie udało się i musiał się wyczepić. Potem ja. Pośladki spięte (coś mi się przypomina jakaś nanoblaszka w tej chwili).No i poszedł, jazda, jazda jazda. Ja już miałem ochotę oderwać się od wózka, ale mój Discus wręcz przeciwnie (najprościej zwalić na lotnię). Chciałem go zmotywować, tak jak widziałem na filmikach u Bartka, krótkim, zdecydowanym wypchnięciem, a potem ściągnięciem speedbara. A tu nic!!! Szybko obejrzałem nagranie Bartka jeszcze raz (możliwe, bo w stresie wszystko dzieje się szybciej) i sobie przypomniałem, że trzeba przecież sznurek puścić. Więc od początku: puszczenie sznurka, motywacja lotni i.......... zadziałało. Fajne wrażenie zaraz po oderwaniu się z wózka. Duża prędkość postępowa w bezpośredniej bliskości ziemi robi wrażenie. Motolotnia jeszcze jedzie i przyspiesza. Nie przeszkadzam lotni, tak jak mówił Grzesiek przed startem. Chwilami daję jej tylko klapsa krótkim zdecydowanym szarpnięciem sterownicy w prawo lub w lewo. Czasami wystarczy tylko napiąć odpowiedni pośladek. Żadnych długich przewieszeń jak w tradycyjnym sterowaniu. Discus współpracuje wzorowo. Jacek coś mówił o latających chyba małpach??? Zgadza się. Mógłbym napisać jaki to ze mnie fajny pilot, że tak fajnie wyszło, ale to chyba naprawdę zasługa lotni. Podczas holu bardzo duże skupienie na utrzymaniu kierunku, na napięciu liny i utrzymaniu motolotni tuż poniżej horyzontu. W pierwszym locie dopiero to obczajałem. W drugim już zdecydowanie wiedziałem, o co chodzi i dotarło do mnie, jak sterować całym układem. Bardzo przydają się tu uwagi pilota motolotni podczas lotu. Skupienie jest czasem paraliżujące. Nie pamięta się podskakującego wózka na starcie, nie słyszy się wariometru, nie kojarzy dokąd leci tandem i po wyczepieniu konsternacja - gdzie ja kurde jestem. No jaja normalnie. Z każdym kolejnym startem coraz normalniej i spokojniej.
Tak żeby dodać trochę dziegciu na koniec, powiem jeszcze, że w obu pierwszych holach urwałem się motolotni już pod koniec holowania na wysokości ok 400m. Nie do końca jest więc tak słodko. Udało mi się zrobić w sobotę dwa w miarę poprawne hole. Michałowi i Rusłanowi nie wyszły pierwsze starty. Potem było już tylko lepiej. Dzień zakończył się udanym startem obu pilotów. Ale widać było dużą nerwowość w pierwszych kilkunastu sekundach lotu każdego z nich.
Wieczorem odreagowaliśmy przy piwku i kiełbaskach z grilla. Rano - to już inna bajka. Niestety nie zabraliśmy kamery na lotnisko, ale uwierzcie na słowo, że zarówno Rusłan i Michalo holowali się po prostu zawodowo i to pomimo cholernych turbulencji między 200 a 250m.Taki przedsmak termiki. Zrobili pełne, wysokie, spokojne hole, no super, super. Ja, po trzech udanych wzlotach rano myślałem nawet o holu w termikę w ciągu dnia. Ta niestety długo nie przychodziła.
Michał Smyk walczył, ale się nie udało. Dopiero późnym popołudniem można było coś wojować. Wtedy ja z Michalo dojeżdżaliśmy już do chaty. W międzyczasie Bartek miał już dość upału, zapragnął się przewietrzyć, odpalił Mosquito i ... poleciaaał do domu do Krakowa. Fajnie, bo nie tylko odleciał ale i zaleciał.
Weekend bardzo udany. Nowe umiejętności już nabyte. Pozostaje je teraz doszlifować i w powietrze. Kupą mości panowie, kupą!


alt






 

Komentarze
Runda 3
Dodane przez Agi w dniu - 2010-08-20 10:16:07
...odbędzie się w najbliższy weekend (21-22.08.2010) :-):-):-)
Dodane przez Agi w dniu - 2010-08-22 01:59:03
Od Krzysia Grzyba przekazuję pozdrowienia dla całego lotniska w Pińczowie! :-):-):-)
Hole za moto
Dodane przez gazda w dniu - 2010-09-05 12:03:27
Poczytałem relacje i pooglądałem filmiki z holowania za moto i wyglada to bardzo dobrze. Ruszy teraz chyba latanie przelotowe a pierwsze loty pokazuje juz Grzesiek :)) Przy okazji mam pare pytań: Z jaka prędkością (srednią) holuje ta konkretnie motolotnia? Jaka jest długość liny holowniczej i jakie mniej więcej są koszty takich holi? 
podrawiam 
Krzysiek
Dodane przez Endrju w dniu - 2010-09-14 20:54:05
odp. na pytanie pierwsze: ok. 60 km/h odp. na pytanie drugie: ok. 80 m. odp. na pytanie trzecie: ok. 30 pln. na ok. 400m Pozdrawiam Krzysiu, kopa lat... :-)