alt

Niestety cierpię na ciągły brak czasu, dlatego dopiero teraz pochwalimy się, że rozpoczęliśmy sezon w Lesznie w liczbie 2 Paralotniarzy - Krzysztofa i Macieja, oraz 2 Lotniarzy, w tym wielokrotny Mistrz Ceremonii Otwierania Sezonów - TomekP, oraz moja skromna osoba.

Przed weekendem prognozy i realia wskazywały na ciągłe ocieplenie i łagodzenie wiatrów, dlatego postanowiliśmy z Danielem - holownikiem z Leszna, zabrać się za nadanie wyciągarce statusu HEAD.

Poszło w miarę szybko, chociaż pojawiła się po drodze usterka, którą udało się jednak usunąć dzięki wyjątkowej uprzejmości jednego z kolegów szybowników, będącego z zawodu cudotwórcą technicznym.

 

 

Jacek:

Sprzęt został sprawdzony, pogoda robiła się coraz lepsza, więc pozostało tylko rozpuścić informację o tym, że w niedzielę będziemy holować.
Tłumów chętnych nie było, ale kilku niezawodnych pilotów potwierdziło swoją obecność. Najbardziej zaskoczył mnie Tomek, który pokonał trasę ze Szczecina do Leszna i z powrotem, po to, by z nami polatać. Co za morale... podziwiam.

Początkowo wiatr nie mógł się zdecydować, wiał dokładnie odwrotnie niż prognozowano. Zdecydowaliśmy więc rozłożyć lotnie przy hangarach. Jak już byliśmy gotowi do lotu, wiatr się zmienił i trzeba było się przemieścić 1200 metrów na południe na drugi koniec lotniska.
Właściwie cały ten czas miałem taki jakiś dziwny luz psychiczny, żadnych stresów przed pierwszym lotem w sezonie. Dopiero jak już wisiałem na wózku podpięty do liny, poczułem tremę.
Start i lot był taki jakiś inny, dlatego obawiałem się, jak będzie z lądowaniem. Tym bardziej, że po tym jak osobiście zgubiłem jeden rękaw we wrześniu... okazało się, że drugi rękaw też gdzieś wcięło. Podejście do lądowania odbywało się więc bez rękawa, przy wietrze kręcącym tego dnia obrzydliwie. I co? I na wyrównaniu trawa tak jakoś mocno zwolniła, a ja nadal lecę i lecę. Stwierdziłem, że to już na pewno za późno, więc wypchnąłem sterownicę, a lotnia tak jakoś mięciutko się zatrzymała i postawiła mnie delikatnie na ziemi. No tak... Od ostatniego latania zrzuciłem 19 kg i to jest efekt. Zmierzyłem i okazało się, że prędkość minimalna zmalała mi w wyniku obniżenia masy startowej o rzeczone 19kg o 6km/h. Latanie zrobiło się o wiele przyjemniejsze, a lądowanie a'la paralotnia.

Później poleciał Tomek, któremu udało się nawet nawiązać krótki kontakt z kilkoma bąblami, dającymi jakieś -0.3 średniego w dol.

Dzień minął na doregulowywaniu siły na wyciągarce i ćwiczeniu startów, lądowań, lotu po kręgu i męczeniu podmuchów termicznych nad "Tajwanem" (taki mały lasek na skraju lotniska).
Było bardzo ciepło, nawet do 18 stopni Celsjusza.

Jak tylko pogoda pozwoli, będziemy latać dalej jeszcze w marcu. Na następny weekend już Smykkolo się zapowiada, więc może być ciekawie.
Mam nadzieję, że Tomek też coś dopisze.

Pozdrawiam i foty Leszka Szabłowskiego wstawiam.




Jacek, start z wózka
alt


Jacek, cd.
alt





TomekP:

Ach ten permanentny brak czasu, Jacku sorki, że dopiero teraz, ale ostatnio z moim wolnym czasem jest krucho. Na tyle krucho, że jak się zbliża weekend, nie zaglądam już nawet na jakikolwiek portal z prognozą pogody... nie jest dobrze.

Tak było również w zeszłym tygodniu. W ferworze bieżących spraw nie przyszło mi nawet do głowy, aby weekend w jakikolwiek sposób połączyć z lataniem. Pewnie wielu z nas ma podobnie - codzienne problemy tak nas absorbują, że nie dopuszczamy do siebie myśli, aby wyskrobać chociaż jeden dzień w tygodniu na kontakt z powietrzem. Teraz wiem, że taki marazm może przezwyciężyć jeden zwykły impuls...

W moim przypadku tym impulsem był niewinny telefon w sobotnie południe od Jacka z informacją, że w zasadzie to w niedzielę planuje rozpocząć sezon w Lesznie. No i się zaczęło... moje szare komórki zwariowały, podjęły heroiczny wysiłek, aby umożliwić nam wyrwanie się na niedzielę do Leszna. Te karkołomne wysiłki przyniosły efekt, wieczorem potwierdziłem Jackowi swój przyjazd.

W niedzielę rano około 5-ej wystartowałem ze Szczecina, tak aby przed 10-tą być na miejscu. Już wiem, że do Leszna spokojnie mogę wyjeżdżać godzinę później, bo na miejscu byłem po 9-tej. Na lotnisku przywitał mnie ten niesamowity spokój, przestrzeń, ciepło i dreszczyk emocji związany ze świadomością, że dziś po zimowej przerwie oderwę się od ziemi.

Zgodnie z umową przed 10-tą pojawił się Jacek. Jeśli nie widzieliście jeszcze Jacka w tym sezonie, to proszę przed kontaktem z nim przygotujcie się na traumę, to już nie jest ten sam człowiek... w zasadzie to przywitał mnie jakiś chudzielec, a gdyby nie ten sam głos i kurtka z logo lotnie.pl, to pewnie do końca nie wiedziałbym z kim rozmawiam. Figurę Jacka można spokojnie porównać do sylwetki kenijskich maratończyków... Moja frustracja była podwójna, tym bardziej, że on zgubił przez zimę 19 kg, a ja znalazłem 10 kg... Na początku filmu Jacek słusznie nazywa siebie delfinem, ja niestety też słusznie mogę nazywać się latającym słoniem.

Jak już ochłonąłem z szoku, postanowiliśmy rozłożyć nasze lotnie przy hangarze. Okazało się, że wiatr po raz pierwszy (i pewnie nie ostatni) w tym sezonie zrobił nas na szaro, bo zmienił kierunek i musieliśmy przebazować się na drugą stronę lotniska. Taka przebieżka z rozłożoną lotnią dobrze robi po zimowej przewie… Pod Tajwanem wiatr wiał nam już w twarz i można było zacząć przygotowania do pierwszych startów. Dołączyło do nas jeszcze dwóch paralotniarzy i tak w czwórkę w słońcu zaczęliśmy nasz taniec godowy, na początku pewni siebie na luzie, im bliżej było podpięcia do liny, tym napięcia można było wyczuć więcej.

Na pierwszy ogień poszedł Jacek, chociaż jako gościnny gospodarz chciał oddać mi palmę pierwszeństwa. Okazało się jednak, że raptem muszę jeszcze kupę rzeczy wyregulować, poprawić, i że nijak nie mogę być pierwszy…

Start z wózka w wykonaniu Jacka idealny, chociaż taki trochę jakby w zwolnionym tempie. Później okazało się, że trzeba było trochę wyregulować siłę. Spokojny hol, spokojny lot w poszukiwaniu drobnych noszeń i idealne lądowanie, zakończone głośnym okrzykiem wyrażającym euforię. Pozbycie się kilogramów miało swoje korzystne konsekwencje przy lądowaniu. Lądowanie na punkt, lekko jak baletnica (no dobra - jak kenijski biegacz ;)), robiło wrażenie.

No i przyszedł czas na mój start, oczywiście trochę adrenalinki, stresu i przyjemne mrowienie gdzieś tam w kokonie. Po dokładnym sprawdzeniu podwieszenia, komenda „jazda, jazda, jazda” i czuję jak lina ciągnie, wózek delikatnie podskakuje na nierównościach i już jestem w powietrzu. Znalazłem się właśnie tam, gdzie każdy z nas chce być jak najdłużej, nie potrafię opisać tego słowami , ale to jest właśnie to... po kilku miesiącach uziemienia znów w górze.
Hol spokojny, chociaż parę razy bujnęło wyczepienie nad wyciągarką, po wyczepieniu myszkowanie w poszukiwaniu delikatnych noszeń i tak 3 razy. Niestety nie było tego dnia termiki z prawdziwego zdarzenia, ale i tak udało się trochę pokręcić w zmniejszonym opadaniu. Tajwan okazał się tego dnia pewnym dostawcą porwanych bąbli, które pozwalały pokręcić w zerkach czy połówkach, były wąskie i porwane, ale i tak dawały dużo satysfakcji. Oczywiście było trochę siłowania, latania mięśniami, a nie głową, ale zawsze tak jest po dłuższej przerwie (przynajmniej w moim przypadku). Po pierwszym lądowaniu musiałem wyglądać tragicznie, bo jeden z kolegów paralotniarzy zapytał się mnie, czy ja tam u góry macham tymi skrzydłami, (sapałem jak parowóz)...

Zaliczyłem tego dnia 3 starty z wózka, 3 wysokie hole, 3 loty w zmniejszonym opadaniu, 3 udane lądowania, czegóż chcieć więcej?????... no dobra... - 3 godzin w termice i 30 km przelotu. Ale nie wszystko na raz. Sezon rozpoczęty a to najważniejsze. Ważne jest również to, że czasami wystarczy jeden telefon i zaczyna się...

Jacek bardzo Ci dziękuję za ten sobotni telefon, bo pozwolił mi na udział w otwarciu sezonu w Lesznie. Wszystkim nam życzę takich telefonów
alt

Pozdrawiam
Latający Słoń
Tomek



Tomek, start z wózka
alt


Tomek, cd.
alt



alt


Tomek, lądowanie
alt



ajt


"telemark" w wykonaniu lotniarza ;)
alt





FILM

alt