Tego dnia będą żałować wszyscy ci, którzy tu nie przyjechali, pewnie bardzo długo. Tak mniej więcej do początku następnych zawodów, na które się wspólnie wybierzemy

  

(napisał smyk)

   Mimo tego, że rano kropiło i wszyscy byli na krawędzi zwątpienia, to około godziny 14 jakaś bliżej nieznana rosyjska kursantka, na wytartym glajcie, pokazała całej loży szyderców, że jest termika.
Nie wiem, jak ona to zniosła - 60 par oczu najlepszych pilotów paralotniowych patrzących się jej w plecy. W powietrzu pusto. I ona jedna, dziewczyna. Dzisiaj wieczorem na pewno będę pił zdrowie tej bezimiennej bohaterki dnia. Bo ona odwróciła morale. Sama jedna.

Po starcie kursantki i wykręceniu przez nią komina zapanował ruch jak w mrowisku...



...Najpierw został wyznaczony task, wprowadziliśmy go też my, trzej lotniarze. Po około 40 minutach pierwszy raz w życiu usłyszałem "window open". Ruszyła maszyna do startowania glajtów. Zbocze produkowało jednego co kilkadziesiąt sekund. Startowali różnie, niektórzy pięknie, inni komicznie, a inni podwyższali poziom adrenaliny.
My też się wyszpeiliśmy, bo potem miała być nasza kolej. No i nadeszła. Karolina, jeszcze w "trybie bojowym" zajrzała do naszej cichej enklawy i powiedziała, że możemy lecieć sobie na tą samą trasę (42km, 4 punkty zwrotne, trochę taka trasa "tam i z powrotem, potem znowu tam, i znów z powrotem").

   Około pół godziny po otwarciu paralotniowego okna startowego, chaotyczny dotąd ruch glajtów wykręcających się po całej grani przybrał formę uporządkowaną. Wszystkie znajdujące się wyżej ruszyły w grzecznych szeregach w stronę cylindra startowego, aby potem, wchodząc w 400 metrowe sąsiedztwo punktu B03 (można sprawdzić na mapie na stronie ppo.psp.org.pl) zaliczyć pierwszy punkt zwrotny.
   Niedługo potem, po sprawdzeniu łączności (wreszcie działała ), wystartowałem jako pierwszy, kierując się w stronę miejsca, które dzień wcześniej mnie nosiło. W sumie to trochę utopiłem, nawet stawiali już na mnie krzyżyk , ale znalazłem "pachnący" krowami komin i udało mi się dokręcić stamtąd sufit.
   Potem wystartował Bartek, a ja już leciałem w stronę pierwszego punktu. Fajny dźwięk wydaje Compeo jak się zaliczy Potem wróciłem do Romka, zobaczyłem też Bartka. Wracał już z pierwszego punktu. Dokręciliśmy wspólnie z Romkiem bardzo przyjemny komin (chyba najbardziej stabilny w tym locie), po czym, ponieważ Bartek był dosyć nisko a Romek jeszcze miał do zaliczenia pierwszy punkt, poleciałem wzdłuż głównej grani w stronę drugiego punktu (B13). I, kurczę, pomimo że na głównej grani dobrze nosiło, wręcz komfortowo, to po opuszczeniu jej miałem po drodze co najwyżej pirdy.. Powrót znad "dwójki", choć pomagał wiatr, to była strata kolejnych kilkuset metrów. Miałem nadzieję na nadrobienie wysokości na głównej grani, ale niżej już nie zabierało. Lot w stronę trzeciego punktu zwrotnego (G01) został przerwany lądowaniem...

   Jeszcze przed osiągnięciem głównej grani usłyszałem od Bartka, że ląduje. Kilkanaście minut później wylądowałem ja, a jakieś pół godziny potem zobaczyłem lądującego Romka jakieś 1,5 km na wschód. Prawdopodobnie wracał on po ciężkiej walce o utrzymanie się w powietrzu w okolicach drugiego punktu. I to już było koniec naszego lotniowego taska.

   Myślę, że o naszym "drużynowym" wyniku zadecydowało kilka czynników. Przede wszystkim późny start, który sprawił, że okolice 2 punktu zwrotnego były zacienione i trudno było się z nich wydostać. Druga sprawa - moja, że nie zostałem i nie podkręciłem tam, gdzie miałem ostatnie noszenie.

   Ale i tak jestem ogromnie szczęśliwy, że wziąłem w tym udział, bo czegoś takiego nie przeżywa się zbyt często.

(Agi, Bartek, prośba o okraszenie tekstu zdjęciami)