Udało mi się zagospodarować weekend na latanie, więc gdzie tu latać?
Pierwsza opcja była oczywiście Pińczów i `zawody` pod znak Spotkanie przy termicznym kominie.
Prognozy w miary dobry, może ciut za silny wiatr, ale to mogą być fajny taski układany pod otwarty przeloty.
 
Z druga strona, też fajny prognozy na Straniku.
Już od jakiś czas mi kusiło żeby latać tam.
Pamiętam rozmowa z Meskiem o tym jakie możliwość przelotowy na północ, i według niego, nie jest lekko z awaryjne miejsce do lądowanie po drodze; jego marzenia przelecić do siebie do domu pod Bielsko Białej to brzmi ciekawa.
 
Mikołaj z swieża nowa lotnia jeszcze chce polatać troche w górach zanim pod motolotnia sie zaczepić, więc, niezaleznie od nas, i tak jedzie na Straniku.
 
Kilka godziny niezdecydowanie, ale w końcu podejmuję hybrydowa rozwiązanie: Sobota -> Stranik, Niedziela -> Pińczów.
Kovis z Zbyszkiem, też zdecydowani, ale ostatecznie tylko Zbyszek sie zabierał z nami.
Po drodze, przypadkiem trafimy na Andrzeja który jedzie do Mieroszowa w sprawie nie zwiazany z lataniem. Żałuje że nie może jechać z nami. Następnym razem.
 
Z Mikolajem już marzemy o długi otwarty przeloty na północy, 150km trasa planowana, punkty awaryjny lądowiska obciajany, itd.
Liczymy na Zbyszka na zwózka, ale on kozak mowi że leci z nami :)
Jak lądujemy to sie pomyśli o powrót do auta. Będzie zajebiscie. 
 
 

zdjecia

Dojezdzamy na kwatery o 3 nad ranem, a o 9 umowiony air taxi na gory, więc ledwo wyspani powoli docieramy na start.
Troche znałem tego miejsce z tyle oglądany filmiki i zdjecie, ale na miejscu dopiero potwierdziłem jaka faktycznie fajna górka to jest do latanie. Szkoda że nie bliżej do Warszawy :)
Musimy jednak troche poczekać bo ani wiatru sensownego nie ma, ani termika nie widać.
Dopiero kolo godzina 14 jesteśmy gotowi do startu. Wypuścimy Zbyszek, ktory sie przesiadł na Spyderze. Dobrze wystartował.
Ja kolejny wystartuje, i przeklejam sie do zbocze, żagiel słabiutko, staram sie wykorzystać każda słaba noszenia żeby sie nie dać spaść.
Jestem już na wysokość antena, jak Mikołaj startuje.
Dookoła mnie kilkanascie glajty sie trzymają w zakresie 100-300m nad startem. 
Probuję z takie wysokosći troche na wschód, nic, na zachód nic, troche z przodu na południa nic.
Wtedy już wszędzie dokoła nas był widać potężny kumulusy, szlaki chmur i generalnie wymarzony termiczny warunki.
Tylko nie tu, nad Stranikiem.
Wracam, nabieram znowu cierpliwie wysokość ile sie da, ale na 1000m AMSL koniec, jakby jakaś niewidoczna ręka scieł noszenia do tego punktu. A przecież wiatr jest słaby, więc nie rozumiem taki zjawisko.
Wtedy już kompletnie sam byłem w niebie, wszyscy już popadali.
Latam już ponad godzina, i powoli zaczynam tracić nadzieja że cokolwiek z tego będzie dzisiaj.

Zaczynam wyobrazić, taka postać jak Adamastor pod nazwa STRANIK, która patrze na mnie jako nieznamy mu malutki stwór który odważe się tu kręcic się w jego krainy.

 
I taka rozmowa:
- (głęboki potężnym głos) KTOŚ TU NOWEGO LATA W MOJEM NIEBIE....
- (niesmiały głosik) to ja, skromny latawiec z drugi koniec świata, wiem że pierwszy raz tu zaglądam do twojej kraina, ale bardzo szanuje i uznaje twoja moc jako król i bóg tej góra.
- HMMMMM. A DOKĄD ZMIERZASZ? 
- Pozwól mi wchodzić troche wyżej, wtedy będę mógl sprobować wrócić do swojej kraina. Będę ogłosił tam twoja moc i siła, żeby każdy wiedział jaki jesteś wielki i potężny, i żeby Cie uszanowali.
- HMMMMM. 
 
I jakoś z kolejna dosa cierpliwość wchodze ciut wyżej, i uda mi się skoczyć nad mała miejscowość na połnoc.
Tam jest już komin który mi wywinduje pod chmura na 2500 AMSL.
W strony północ jest szlak chmury.
W odległość kilkanascie kilometr szybowiec też sie wykręca pod chmury.
Lece w jego kierunek, starając sie trzymac krawędzi chmury.
W któryś momencie, pomimo moja starań, wchodzę w chmury, i zaczynam sie martwić żeby sie nie zderzyć z tym szybowcem.
Wychodzę z chmur powyzej podstawa i zostaję wynagrodzony wspaniały widoki gruby i wysoki cumulusy obok mnie.
 
Dolecę nad ostatnim zakrętym przed Čadca i mam -+1500 AGL.
Tu są kilka potencjalne miejsce do awaryjnego lądowanie.
Ale jest kolejna dobra chmura która mi zatankuje znowu wysokość.
Jak patrzę w strony południa, ku mojej zdziwienia widzę taka ładna ściana deszczu która leci w mojem kierunku.
Powoli zbieram wysokość i myśle sobie, muszę stąd spierniczyć.
Pierun!
Cholerka, robi sie nieciekawy.
Ale jak patrzę na północ, jest ladne niebo i kolejny fajny chmury.
Dajemy.
W mojej nawigacyjna pojęcia, to już powinem sie zblizyć do granicy z Czechami, ale dokladnie gdzie to jest, nie mam pojęcia.
Patrzę w strony góry Polskie, też tam fajny chmury.
Super bybył polecić na Skrzyczne, a potem dalej na Żar. Ale jeżeli tam po drodze spadnę nisko, to nie widzę za bardzo awaryjne lądowiska.
Nie znam niestety te regiony gorski. Nie czuje sie konfortowo żeby sie podjąc wlecić tam.
Wybieram dolina wzdłuż Czechy. Tam jest już sporo miejsce gdzie lądować w razie czego.
Kolejna chmura i zaczynam szukać Javorovych Vrch, który już znam i gdzie już latałem.
Widzę jakaś góra z antena daleko, ale po chwili dostrzegam kolejna góra z anteny, i kolejna.
Cholercie, w te Czechy wszędzie mają te anteny.
Nie mogę stwierdzić gdzie jest Javorovych.
Stracę trochę pojęcia gdzie wogole jestem, nie zgadza sie teren z moja pamięc ogladanie mapa.
 
Zaczynam dostrzegać szeroka droga dwupasmowa i rożne stawiki. A na horyzoncie jakis wielki zalew.
Z tyłu ściana deszczu powoli mi ściga. Kolejny pieruny walą, słyszę grzmoty.
Ja pierniczu, co ja tu robię.
Probuje sie orientować gdzie jestem. Ta droga MUSI być ekspresówka od Cieszyn do......patrzę w prawo, i ogromny miasto.
OK, już wiem gdzie jestem, doleciałem do Polski, do Bielsko Białej.
Nad miastem latają nisko szybowce aeroklubowy. Widzę lądowiska.
Mam dolot tam. Ale wiem że jest ATZ a ja bez radio lotnicze i bez mozliwość sie zglaszać.
Troche sie boje że zbliżający sie burza może przenosić mi silny podmuchy wiatru przy lądowanie.
Więc, duzy lotnisko może być najbardziej bezpieczny miejsce do lądowanie.
Niby mam wymówka że burza mi dopadła i nie miałem możliwość sie zglaszać w ATZ.
Ale tuż przy granica z miastem, znajduje duży pole wykoszona trawa, więc z trudność tracę wysokość. Wszędzie nosi. Muszę wykręcać duszenia jak znajduję jakaś.
Taka sytuacja, że burza sie zbliża, a czlowiek nie może do ziemi sie dostać.
Na szczęscia, podmuchy nie były nisko.
Po lądowaniu, pary minuty i ulewa deszczu.
Przez godzina nie wychodzę z pod lotnia.
Wreście jak pierwszy spacerujący osoby mijają mi i słyszę polski język, wtedy dopiero mam 100% potwierdzenia że doleciałem do Polski.
Dzwonię do chlopaków, drugi raz wchodzą na góry i będą jeszcze latać. 
Cholera, zapomniałem ładować telefon, i mam zaledwnie pary procent. Szybko pisze SMS z współrzędy i czekam cierpliwie aż po mnie przyjadą.
A jeszcze kawał drogi do Pinczowy. Dojezdzamy po 1, jak już wszysce spią.
 
Wyszło 75km przelot, czyli nie poprawiłem swój osobisty rekord, ale to był przelot pełny nowy doświadczeń.
Ucieczka od burzej przez 3 państwa.
Dzięki chlopaki za zwózka i za super atmosfera.
 
 
joomplu:2465
 
 
joomplu:2463
 
 
joomplu:2462