joomplu:3000Porobiło się "pogodowo" w weekendy w ostatnich 2 tygodniach – w pierwszy weekend dobra pogoda szła od zachodu.
W piątek (02.05.2015) doszła do Leszna, w sobotę była na trasie Leszno – Pińczów, a w niedzielę przeszła przez Pińczów.

Postanowiłem w niedzielę polatać. ;)








Z tego, co pokazywały prognozy wynikało, że nie latałem jeszcze przy takim warunie w Pińczowie. I to się dokładnie potwierdziło. Kominy były rozsiane gęsto i były mocne.

Zaplanowałem FAI 150 km, przez Nową Słupię i Połaniec. Wyczepienie na 500 m AGL - noszenie bez sensacji, więc odleciałem już przy 1000m AGL. Dalej była już bajka i szybko znalazłem się na 2100 m npm. Od tej pory po krótszych przeskokach zatrzymywałem się jedynie w silniejszych noszeniach. Zaczęło się regularne śmiganie od chmury do chmury, a od połowy pierwszego planowanego ramienia trójkąta kręcenie kominów było warte zachodu jedynie pow. 2 m/s. Pod postawą było b.zimno – ok. 0 st.C., o czym pisał już Michał.

Od tego momentu zaczęły działać złośliwe siły... Cieplejsze rękawice okazały się tylko takie z pozoru, bo nie miały wewnętrznej membrany. Robiłem różne śmieszne ruchy, aby ogrzać palce. Ale poniżej 1500 m.npm. też nie chciałem zaglądać, więc musiałem się męczyć, a paznokcie - stopniowo sinieć.
Tymczasem zwrot na drugi PZ zrobiłem ok. 1 km przed Klasztorem Misjonarzy Oblatów i anteną. Trochę pogubiłem kierunki i zerknąłem na compeo… a tam pusty wyświetlacz (!!!) Lecąc na Chańczę, włączałem sprzęt kilka razy, zanim uwierzyłem w napis informujący o wyczerpanej baterii.

Pierwsza myśl, to że trójkąt szlag trafił. Druga, że trzeba będzie dzwonić po zwózkę – obciach w taką pogodę. Trzecia, że nie będę miał wskaźnika wiatru przy lądowaniu. Wściekłość i zgrzytanie zębami.

Skręciłem mniej więcej z powrotem na kierunek Pińczów. Cel był jasno określony – dolecieć po doskonałości najdalej jak się da pod lekki wiatr. Nie zakładałem, że się uda coś wykręcić, bo bez wariometru to trochę tak, jak „po omacku” w windzie – po jakimś czasie nie wiesz, czy jedziesz w górę czy w dół. Dlatego nie przejmowałem się znikającą wysokością i nie traciłem czasu na kręcenie. Dopiero jak udało mi się wlecieć w solidniejszy komin – na czucie tak z 2 m/s, zakrążyłem na czuja. Początek był łatwy, ale później było trochę jak w tej windzie. Po kilku minutach odnoszenia wrażenia, że jestem w kominie, zacząłem mieć kolejne wrażenie – że ziemia się nieco oddala. Później było kolejne – że chmura się przybliża.

Od tego momentu była już pełna determinacja. Lecąc tym samym systemem, tj. wybieranie na tyle wyraźnych kominów, aby nie było wątpliwości, że się wznoszę, znalazłem się na ok. 300m AGL. Do lądowania wybrałem sobie łąkę zamkniętą od zawietrznej ścianą lasu, ale jednocześnie dającą szansę na wykręcenie się - po tej ścianie lasu właśnie. Latałem tam z 15 min., na tej samej mniej więcej wysokości, aż w końcu oderwał się jakiś solidniejszy bąbel i zacząłem obserwować, że pole jakby się kurczyło. Zaczęło robić się chłodniej – byłem na dobrej drodze ku podstawie. Jak baletnica w puentach drobiłem w kółko, pilnując milczącego komina.
Chociaż nie... raczej wyglądało to, jak balet w kaloszach.

Tak czy inaczej, po ostatni ostatni komin przy wyrobisku w Chmielniku leciałem już z pewnością siebie głuchego ninja-mordercy. Dokręciłem chmurę i ciąłem ze świstem do Pińczowa… a wysokość nie chciała znikać. Rozpędem przeleciałem nad lotniskiem i wytracałem wysokość do skrzyżowania w Michałowie. Później powrót i lądowanie bez ulubionego dźwięku przeciągnięcia na vario. Cały czas zmarznięty, zacząłem się szamotać przy przewieszeniu. Za duża prędkość – górka – próba dobiegnięcia – dziobnięcie – wygięte oba łączniki w ramionach sterownicy. Jak pech to pech. :D

Zapamiętana trasa to 56 km, ale po uwzględnieniu punktów nawrotów przed klasztorem i w Michałowie wyszło min. 120 km trójkąt płaski. Trochę szkoda utraconego całego zapisu trasy, ale przecież jednak doleciałem - więc czysto matematycznie 2 x 56 km jest faktem. I to fajnie, bo kolejna setka do koszyczka ;)
Jednak największa satysfakcja to te ca. 65 km przeleciane „po omacku”, bez waria, bez GPS. Kiedyś latałem w Bassano ponad 3h bez żadnej elektroniki, ale to była łatwizna w porównaniu z tym lotem...

Track z XCC

 

Nałożone na siebie tracki MichalO i mój

zdjecia



Mapa Ciśnienia




 
Lot bez wario (od 1:20)

{youtube}LNGGebvWeXE{/youtube}