Po kilku latach chudych, w tym roku w Lesznie latanie na lotniach i paralotniach ponownie rusza w dobrym kierunku. Ostatniej niedzieli zjechało się do Leszna 18 lataczy.
    Ten rok zapowiadał się podobnie jak wcześniejsze, czyli latał tu Krzysztof P. na paralotni i ja na lotni. Kiedyś latało tu więcej ludzi, ale powyłamywali się po kolei i zostało nas dwóch. Organizowanie latania stało się dość trudne, ponieważ wystarczyło, że jeden z nas nie miał czasu i drugi wtedy też nie bardzo mógł sam sobie holowania zorganizować. Dlatego w tym roku postanowiliśmy, że spróbujemy przyciągnąć tutaj więcej osób. Pomysły jakieś były, sprzęt do holowania doprowadziliśmy do dobrego stanu ii...
    Zaczęło się od niewinnego donosu TomkaP o tym, że kłamią na grupie paralotniowej. Okazało się, że ktoś tam zapytał czy w Lesznie da się poholować, ktoś odpowiedział, że od kilku lat zupełnie nie, że jesteśmy zaklętym, niedostępnym kręgiem.
    Odezwałem się, napisałem mniej więcej co i jak, pogadałem z kilkoma osobami, umówiliśmy się na weekend. Przyjechało 8 osób z paralotniami, spodobało im się i zaczęło się. Dzięki sporej grupie paralotniarzy z Wielkopolski, okolic Poznania głównie, nasze grono bardzo się powiększyło. Grupa poznańska ma swoją wyciągarkę, dwóch holowników i dwóch instruktorów we własnych szeregach. Certyfikują właśnie szkołę paralotniową i zamierzają szkolić w Lesznie już od połowy września.
Ostatnio jeśli tylko pozwala pogoda, organizujemy wspólnie latanie. Serce się uśmiecha widząc, jak to wszystko działa.
    Ostatniej niedzieli, kiedy wjechałem na lotnisko, szczęka mi opadła. Trochę się spóźniłem, ale oczom moim ukazał się rozłożony start, paralotnie w powietrzu i tłum ludzi na ziemi, pilotów, ich znajomych i przypadkowe, zaciekawione osoby. Rozłożyłem się bez pośpiechu i jako jeszcze tego dnia nie holowany miałem pierwszeństwo w kolejce do holu. Załapałem się już w pierwszym strzale. I w pierwszym kominie wraz z szybowcem Junior oraz paralotniarzem startującym chwilę po mnie wykręciłem ok. 1600m asl. Paralotniarz poleciał do następnego komina z wiatrem, a Junior z około dwustu metrów poniżej mnie odpalił pod inna chmurę, jakieś 2km pod wiatr, gdzie krążyły inne 2 szybowce. Poleciałem do nich i okazało się, że to spokojny komin z noszeniem w okolicach 5 m/s. Dokręciłem podstawę 2050 metrów i zadecydowałem, że nie polecę z wiatrem na południe, tylko wypuszczę się na zachód, by potem zrobić trójkąt i wrócić na lotnisko. Wiatr nie był mocny, właściwie rządziły nim chmury. Czasem na tym samym kierunku wylatując z komina miałem wiatr 4 km/h w nos, żeby dolatując do następnej chmury - mieć 14 km/h w tył. Po drodze udało się jeszcze znaleźć następne mocne noszenie, w którym dokręciłem do 2184 metrów asl, co jest na razie moim rekordem na lotni. Jakie to przyjemne uczucie mieć tyle czasu na rozkoszowanie się lotem. Powietrze między noszeniami nieco opadało, ale było bardzo spokojne. Mogłem się odprężyć, podziwiać widoki i przebierać w wariantach, w którą stronę chciałbym polecieć.
    Po przeleceniu jakichś 23 kilometrów w beztrosce, ciągle z dużą wysokością, odpuściłem kilka słabszych noszeń. Okazało się jednak, że po godzinie 16-ej warunki szybko się pogarszają. Zjechałem poniżej 800 metrów, a od dłuższej chwili nic nie szarpało, chmury jakoś się rzadsze zrobiły i została mi taka jedna mała, niezbyt obiecująca. Okazało się, że 2 m/s jednak dawała i znalazłem się znów na 1600 metrach. Moja niechęć do lądowania w terenie przygodnym po ostatnich przejściach spowodowała, że podjąłem próbę powrotu. Najpierw poleciałem w kierunku dużego kompleksu leśnego, przylegającego do Przemeckiego Parku Krajobrazowego, - na północ. Niestety kolejne noszenia były słabsze. Po tych piątkach i trójkach, potem dwójkach, zrobiło się 1,5 m/s. Czułem, że w szybkim tempie zmierza to ku końcowi termiki, tak więc drugi LEG trójkąta pożegnałem szybko, na rzecz zmiany kursu w kierunku lotniska.
    Nastał czas na wykorzystanie technologii Bräunigera. Ustawiłem GOTO Leszno. 20 km do lotniska i -350 metrów na wyświetlaczu. Hmm, jest spora szansa - pomyślałem, wykręcę z 450 i powinienem dolecieć, tym bardziej, że po drodze jest miasto Wschowa, nad która liczyłem, że coś się będzie odrywać od tych nagrzanych betonów.
    Do Wschowy były tylko zerka lub +0,3, góra +0,5. Męczyłem to i męczyłem, ale niewiele to dawało. Wschowa też okazała się nie być łaskawa, tylko podrzucało trochę, kotłowało, ale nic co dawało nadzieję na odzyskanie tych 400 metrów wysokości, potrzebnych do dolotu.
Trudno, ruszyłem prosto na lotnisko, wiedząc, że zabraknie mi jakieś 5km. Szybowałem spokojnie, rozmyślając o tym, jak to ostatnio rozbiłem sobie kask, a w nim swą gębę, lądując na przypadkowej łączce. Mniej więcej widziałem, w jakim rejonie będę szukał następnej łączki - kandydatki do lądowania, ale teren nie był zachęcający z uwagi na linie wysokiego napięcia w pobliżu. Leciałem i leciałem i na jakichś 350 metrach minąłem wielki, równiutki teren bez żadnych słupów i drutów. Minąłem go i pomyślałem - ejj zaraz.. Komfortowe lądowanie bez stresów blisko drogi, czy 5 km dalej, ale diabli znów wiedzą, jak to wyjdzie...?
    Zwrot bojowy i z powrotem na tą wielką łąkę, czy jakieś niskie uprawy?? Jeszcze nie wiedziałem dokładnie, w każdym razie na 2-metrową kukurydzę to nie wyglądało.
Z wysokości 300 metrów agl pooglądałem dokładnie wybrane miejsce, faktycznie było super. Potestowałem, jak wiatr wieje o tej godzinie w tym miejscu, dokładnie ustaliłem ze sobą, jak będę lądował iii.... wykonałem wzorowe lądowanie z okrzykiem radości po zatrzymaniu.
    Uff, jednak da się w terenie lądować bezpiecznie i przyjemnie. Podszedłem jakieś 50 metrów do drogi, zadzwoniłem po zwózkę i zanim zacząłem składać lotnię, zrobiłem to zdjęcie, - na pamiątkę wyjątkowo przyjemnego dnia, jakich wszystkim nam życzę wielu jeszcze.

 

 

Poniżej link do tracka opisanego lotu

http://xcc.paragliding.pl/module.php?id=21&l=pl&contest=PL&date=20090416&reference=e9c6f341710db527

 

 

 

Dopisek z 13 września (ca. 2 tygodnie później):

Jednak jak się trzyma razem grupą zapaleńców, to się może udać wszystko. Byliśmy dziś umówieni na latanie już od 9 rano. Otwieram oczy o 8.30, a tu leje. Dzwonię do holownika, a on ze śmiechem, że no raczej nic z tego nie będzie, nikt nie przyjedzie. Godzinę później dzwoni do mnie, - dwie grupy z Poznania są już w lotniskowej knajpie. Zdziwiłem się, że im się chciało jechać tych 70km do 100km, ale twierdzili że padać przestanie, lotnisko wyschnie i będziemy latać. A że termy miało nie być, to zaplanowali zawody w lądowaniu na celność.
I kurde tak, jak zaplanowali, tak było. Nie wierzyłem, że rozłożę lotnię tego dnia, a tu się okazało, że zrobiłem 3 hole z 36 zrobionych dziś. Wspaniałe towarzystwo, świetna zabawa, no i wietrzenie skrzydeł w połowie września. Byłem co prawda jedynym lotniarzem, ale wyniki moich lądowań nie były wcale najgorsze. Najpierw przelot 14 metrów, a później niedolot 7,6 metra. Jak na lotnię - to całkiem chyba przyzwoicie. Smieszne było to, że sędziowie i widzowie uciekali w popłochu na sygnał radiowy, że teraz na celność podchodzi lotnia heheheh, bo faktycznie świszczałem na dużej prędkości.
Wszystko szło bardzo sprawnie, Instruktor "Bąbel" kierował startem, Daniel J. holował, a Isiu Lupa - sędzia XCC wystąpił w roli sędziego głównego. Dzielnie pomagała mu Gosia Mrozek - paralotniarka.
Wreszcie wypróbowałem wózek do startu lotni, wykonany ładnych kilka lat temu przez Bolka Andrzejewskiego. Startuje się z tego wózka świetnie, pełen luzik przy bezwietrzu, ale długo się musiałem przełamywać. Teraz na pewno będę z niego korzystał częściej.
Jak pogoda dopisze, to może jutro znów oderwiemy tyłki od ziemi.
Pozdrowka

PS. Lotniarze jeszcze jacyś by się przydali, cobym tak sam tylko lotnią nie latał...

 


http://vimeo.com/6557149

http://vimeo.com/6557178

http://vimeo.com/6557215