Lotniowy klasyk u naszych południowych sąsiadów już za miesiąc. Informacje organizacyjne są dostępne na stronie
airtribune
. Puchar Podbrezowej to jedyna w sezonie okazja do latania w najciekawszych partiach Niskich Tatr.
Wygląda na to, że pogoda dopisała a Mikołaj w swoim debiucie zawodniczym zajął 6 miejsce.
Szkoda, że nie mógł wziąć udziału w pierwszym tasku bo wynik byłby jeszcze lepszy.
Mikołaj, GRATULUJĘ i życzę Ci aby w kolejnych zawodach poszło Ci jeszcze lepiej.
Babcia Wiesia uratowała moje pierwsze zawody lotniowe w życiu. Zgodziła się zaopiekować Olą od rana w piątek, dzięki czemu w czwartek wieczorem ruszyliśmy z Jankosem na południe.
Prognozy nie obiecywały przelotowych warunków. Byłem pełen wątpliwości i omal nie namówiłem Janka na wyprawę do Słowenii... Na szczęście zmęczenie późną podróżą nie pozwoliło wstać wystarczająco wcześnie, aby atakowanie doliny Vipavy miało sens. O 7 rano ruszyliśmy z Węgierskiej Górki na Kralovą Holę.
Wyjazd na górę nisko zawieszoną Laguną nie sprawił większych kłopotów. Na szczycie dominuje arcydzieło sztuki brutalnej:
Od razu rodzi się pytanie: Jeśli szczyt jest tak okrutnie zeszpecony to dlaczego nie można tam latać przez cały rok?
Przyjechaliśmy dosyć późno. Wszyscy byli już gotowi do startu a my dopiero zastanawialiśmy się co począć z samochodem po lataniu... Piloci wystartowali, ja omal nie poleciałem z otwartymi kieszeniami na sprogsy... To byłby krótki lot
Ostatecznie wystartowałem o 14:41. Szybko nabrałem mały zapas wysokości i ruszyłem na zachód. Termika była słaba i szybko rozpływała się w inwersji na ok 1900. Warunki nie rozpieszczały. Powoli przesuwałem się w stronę punktu zwrotnego mijając uziemione na rozległych łąkach lotnie. Po godzinnym locie termika zaczęła słabnąć i pozostało mi wybrać, przy której grupce chcę lądować. Wybrałem lądowanie pod górę niedaleko miejscowości Bacuch.
Udane lądowanie przysporzyło mi popularności Na ziemi poznałem Lado - inspektora LAA SK oraz Asai - reprezentanta Kraju Kwitnącej Wiśni. Janek niedługo zgarnął mnie i zameldowaliśmy się w Chacie Limba, bazie zawodów. Uroczyste otwarcie było spektakularne! W tym samym czasie rozpoczynały się zawody balonowe, tak więc "gorące giganty" towarzyszyły zebranym. Bardzo to widowiskowe:
Zmęczeni padliśmy wcześnie.
Pobudka o 7 rano, pyszna jajecznica z borowikami, pakowanie lotni Matiego na dach i szus na górkę!
Odprawa była o 11.30:
Task 65 kilometrów wyglądał na dobrze zaplanowany.
Jednak i tym razem słabe warunki zebrały żniwo... Lotnie kładły się pokotem. Udało mi się utrzymać w powietrzu i do zaliczenia pierwszego w życiu taska zabrakło tylko kilka kilometrów! Tak czy inaczej padł mój życiowy rekord odległości i jak się dowiedziałem później zająłem super wysoką, trzecią lokatę! Szok i niedowierzanie
Przyziemiłem na ściernisku obok grupki Czechów. Starali się mi pomóc pokazując streamerem, że wieje wschód a nie tak jak na wysokości południowy zachód. Podziękowałem im z powietrza za uprzejmość ale zabrakło klepki w głowie i lądowałem z wiatrem w plecy. Dobrze, że pod górę bo mimo błędu wyszło dobrze.
Fajnie jest poczuć się docenionym, gratulowali Czesi, Słowacy, Australijczyk i oczywiście Polacy Od razu wskoczyłem na 7 pozycję w klasyfikacji generalnej zawodów. Wymarzony debiut! Tak udany dzień świętowaliśmy przy winku (z prywatnych zapasów Państwa M.!) wraz z Matim i Pavlo.
Niedzielna poranna odprawa śniadaniowa zarysowała przed nami widoki na podstawy do 2700! Trudno mi w to było uwierzyć ale "numericka" prognoza napawała optymizmem... innych. Na szczycie powitał nas silny wiatr:
Task rozplanowano pod prognozę. Nie podobał mi się. Za mało opcji na przygodne lądowanie.
Szczególnie trudne wydawało się pokonanie Benuszki, góry która zatrzymała mnie pierwszego dnia.
Z jednej strony cieszyłem się, że będzie łatwiej wystartować (przy słabym wietrze na 2000 metrów rozbieg z lotnią musi być dłuuugi) z drugiej zapowiadało się jeszcze więcej turbulencji i trudna przeprawa na drugą połowę zadania. Startowałem gdzieś w środku stawki i z niezbyt dobrym nastawieniem ruszyłem w trasę. Lot był trudny ale przyjemny. Wreszcie pojawiły się cumulusy i termika ruszyła. Zmęczenie niezbyt mi przeszkadzało i z małymi trudnościami doleciałem do trudnego punktu. Prognoza nie sprawdziła się. Podstawy były na ok 2000 a wiatr wiał z zachodu.
Przegrałem w swojej głowie i zamiast próbować atakować bezpośrednio zacząłem kombinować i próbowałem przeskoczyć na drugą stronę doliny. Pokręciłem się i padłem w tym samym miejscu co za pierwszym razem.
Czekałem na Janka chyba ze 3 godziny. Dobrze, że obok wylądował małomówny Siergiey - Litwin, który lata pod barwami Ukrainy. Zgraliśmy w Limbie track z przelotu i ruszyliśmy do Warszawy nie czekając na ceremonię zamknięcia zawodów.
Niecierpliwie czekałem na objawienie wyników. Wreszcie dziś po południu okazało się, że moje pierwsze w życiu zawody ukończyłem na super 6 pozycji! Jestem szczęśliwy i dumny! A wszytko to dzięki mojej Mamie, Jankowi, Martinowi, Tomkowi, Darkowi, Michałowi, Robertowi, Jackowi i oczywiście dzięki mojej ukochanej Ani!
Szczególnie jestem wdzięczny Jankosowi za podzielenie się dietą niskowęglową i wsparcie w jej zastosowaniu. Efekty są znakomite. Po 3 godzinach lotu nie odczuwałem zmęczenia i zawrotów głowy, co zdarzało mi się wcześniej. Wprowadzam ją w życie!
Gratuluję spokoju, determinacji i oczywiście wyniku.
Można pozazdrościć fajnego polatania pod koniec sezonu.
... a może jeszcze Pińczów nas zaskoczy spokojnymi, jesiennymi warunkami do latania.