Witajcie,
Jestem tutaj nowy, postanowiłem że się przywitam i podzielę doświadczeniami ze szkolenia z krainy czekolady i zegarków.
Otóż od kilku miesięcy mieszkam w Szwajcarii, niedaleko Zurychu.
Przedtem w Polsce latałem na motolotniach, na których śmigałem przez 2 sezony - z reszta staram sie zawsze przewietrzyć piórka, gdy tylko wracam do Obornik. Niestety latanie na motolotniach w Szwacarii jest zabronione, a jak wiadomo czlowiek musi sobie czasem polatac, więc wybór padł na lotie. Swoją drogą jeszcze będąc w PL zastanawiałem się nad lotniami, ale niestety dystans jaki dzieli Oborniki Wlkp. od najbliższych gór skutecznie oddalał perspektywę rozpoczęcia szkolenia na lotniach.
Przejdzmy do szkolenia.
Po wstępnym rozeznaniu w możliwych miejscach szkoleń,uwzględnieniu moich możliwości językowych (potrzebuję angielsko języcznego instruktora, ponieważ mój niemiecki jest na poziomie średnio-mizernym) w końcu wybrałem szkołę.
Szkolenie na lotniach rozpocząłem w połowie września, szkolę się w miejscowości Hütten w szkolce
www.deltaflugschule.ch
, którą prowadzi pan Thomas Kehren.
Zadzwonilem do Thomiego w piatek póznym popołudniem, powiedziałem że chcę się szkolić. Odpowiedź była krótka: jutro zaczynamy szkolenie. No i zaczęło się
Dzień 1 -
Running down the mountains
Przyjeżdżam na miejsce zbiórki, jest to lokalna restauracja Schöntal. Jest nas 3 kursantów, ktorzy przyjechali i dziś będą stawiali swoje pierwsze kroki z lotnią na barkach.
Przy porannej kawie odbywamy wstępne gadu-gadu, podajemy swoje personalia i szkolenie czas zacząć.
Przemieszczamy sie kilkadziesiąt metrów dalej, do przydomowego magazynu ze sprzętem lotniowym. Znajduje się on na szczycie zbocza o wysokości ok 70m. Mniej więcej w połowie szkółki naziemnej (Grundschulung) będzie to nasze miejsce startów, ale póki co trzeba zacząć od podstaw, czyli od podnóża.
Pakujemy niezbedny ekwipunek na samochód (uprzęże, kaski, radia, koła no i oczywiście lotnie) i zjeżdżamy do wspomnianego podnóża zbocza.
Na początek pierwsze, demonstracyjne złożenie lotni, 10-cio punktowe sprawdzenie sprzętu i zaczynamy.
Pogoda praktycznie bezwietrzna, idealna na początkowe szkolenie.
Pierwsze ćwiczenie, to bieganie po płaskim terenie. Mamy za zadanie przebiec sie z lotnią, jeszcze bez uprzęży i wyczuć moment kiedy zaczyna rwać do góry, pozwolić jej odlecieć, klasnąć dłońmi i chwycić spowrotem.
Następne ćwiczenie nadal jest na płaskim, tym razem w uprzęży - ćwiczenie wypychania sterownicy przy lądowaniu. Podobnie jak poprzednio mamy za zadanie przebiec się z lotnią, ale tym razem w momencie kiedy lotnia zaczyna wyrywać do góry pada komenda "tak!" i trzeba wypchnąć sterownicę maksymalnie przed siebie i do góry, tak jak przy lądowaniu.
Po kilku takich przebieżkach zaczynam odczuwać zmęczenie, a przecież jeszcze nie targałem lotni pod górę...
Ale wszystko przede mną, na początek wchodzimy niezbyt wysoko, kilkanaście metrów pod górę.
Lotnia na barki, 5-cio punktowe sprawdzenie przed lotem czyli:
- wpięty (
hooked in)
- uprząż zacisnięta (
harness)
- wiatr (
wind)
- kąt natarcia (
angle of attack)
- horyzont (trzeba rozejrzeć się dookoła, czy nie ma potencjalnie nadciągających przeszkód na trasie, np. przechodniów, samochodów itp)
Gotowy? no to w drogę. Przez radio słyszę "run, run, run, run, run" no to biegiem na dół. Po chwili czuję, że nogi już nie dotykają ziemi i jest, lecę! Jedna, dwie, trzy sekundy lotu i już trzeba lądować. Przez radio dobiega komenda "tak!", ale reaguję zbyt późno i pozostaje mi wylądować 'motolotniowo' szorując kolanami po ziemi, łagodnie wypychając sterownicę.
Następne lądowanie wcale nie jest lepsze, dopiero za trzecim razem udaje mi się wylądować jak Pan Bóg przykazał. Po kilku udanych próbach podnosimy poprzeczkę, czyli wchodzimy nieco wyżej, mniej więcej na 1/4 wysokości zbocza. Zmęczenie daje porządnie znać o sobie, ale jest rekompensowane przez te kilku sekundowe loty.
W międzyczasie niestety zaczyna pojawiać się wiatr, a jak to w górach, wieje z każdej strony - pod górę, z górki i w poprzek, co wydłuża czas oczekiwania między startami. Po kilku mniej lub bardziej udanych lotach znów podnosimy poprzeczkę - ok 1/2 wysokości górki. Targamy lotnie na górę ale niestety wiatr już nie jest naszym sprzymierzeńcem. Czekamy... niestety coraz częsciej pojawia się kolejna przeszkoda - spacerowicze. I tak gdy juz wiatr jest w porządku, to co chwila pojawia się grupka spacerowiczów nieopodal podejscia do lądowania. Więc czekamy.... W końcu przychodzi ten moment, wiatr jest w porządku, na horyzoncie czysto i.... run run run run run... lece, 1,2,3,4, 5s.... tak to jest to
, lekki zakret w prawo.... 10s i juz trzeba ladować. Pada komenda "
tak!", wypchnięcie i miękkie lądowanie na obu kończynach.
I to już koniec pierwszego dnia szkolenia. Pozostało poskładać sprzęt, odwieźć do magazynu i leczyć zakwasy przez następny tydzień. Ale bylo warto, szczególnie ten ostatni lot był taką wisienką na torcie.
c.d.n.