joomplu:2428Z prognozowanych trzech "murowanych" dni lotnych (16, 17, 18.06.2014), realnie do lotniowego użytku został jedynie poniedziałek, 16.06, (o którym pisałem w "108 km prawie FAI ;) - fotorelacja").

Niestety we wtorek i środę było zbyt chwiejnie i cirrusowo, więc na dłuższe latanie nie było szans.

Za to czwartek... zapowiadał się ciekawie. :)









Miało wiać do 20 km/h, ale termika miała być na tyle silna, żeby nie zostać rozwiana. Widać to na mapie "buoyancy to shear ratio" (wskaźnik ścinania noszeń).
XCSkies pokazywał również, że na trasie przy opadaniu 0,9 m/s będzie można osiągnąć w termice 2400 mnpm, a między 14:00 a 15:30 termika na trasie przekroczy nawet 4 m/s (masa powietrza).
Jak zwykle w okolicach Pińczowa prognozy były słabsze, ale rzeczywistość okazała się łaskawsza.

joomplu:2432

joomplu:2425


Do tej pory skutecznie unikałem przelotów otwartych z wiatrem – wiadomo, to najbardziej utrudnia całą organizację latania. I obciąża innych. Dlatego ten lot miał być w pewnym sensie moim "pierwszym razem".
Trochę nie doceniłem wczesnej termiki tego dnia (kumulusy czekały od – minimum – 11:00), ale za to doceniłem porządne śniadanie w rodzinnej atmosferze. :)

Dopiero telefon od Endrju, treści: "No gdzie Ty do cholery jesteś?!!!" - skutecznie mnie obudził. :D
Ruszyłem w te pędy z hotelu na lotnisko, przygotowywać samochód do zwózki, a lotnię do startu.

Niestety na starcie było nas jedynie dwóch: Rusłan i ja. Rusłan był szybszy i startował pierwszy, ja wzniosłem się w powietrze dopiero o 12:50.
Wypięcie na 500 w mocnym już kominie... który znikł mi gdzieś po kolejnych 500 m.

Ruszam za garb na północ w kierunku rosnącej chmury i śladu wędrującego dymu, który jakby z wahaniem kieruje się w stronę czerniejącej podstawy chmury. W poprzek wiatru zdecydowanie za szybko tracę wysokość. Mam jedynie 200 m wysokości do roztrwonienia na szukanie noszeń. W przeciwnym wypadku nie wrócę na lotnisko – szkoda by było stracić ten dzień. Z drugiej strony jaki byłby sens straty kolejnej godziny na ponowny start? Przy tym wietrze trasy zamkniętej nie zrobię, a ruszać później w trasę otwartą z jedynie 3-ma godzinami na lot... to bez sensu.
Zatem już wiem, że będę walczyć aż do ziemi.

Tym razem obeszło się jedynie strachem. Miodu jednak nie ma i po wykręceniu podstawy na 1300 m AGL postanawiam ruszyć dalej. Trochę jestem rozczarowany doskonałością wzgl. ziemi – z wiatrem liczyłem na więcej niż 20.
Tymczasem zanim tracę w przeskoku 200 m wysokości, znajduję kolejny komin. Z początku nieśmiały, ale później to już prawdziwy smok – wario wskazuje między 4 a 6 m/s! W nieco ponad minutę robię kolejne 300 m wysokości i winduję się już na przywoite 2250 m npm. Po kolejnych 5 km znowu podkręcam do 2300 i prędkością reguluję odległość do podstawy chmury, wydłużonej w kierunku mojego lotu.
Po chwili, z dziecinną ciekawością rzucam okiem na prędkość GPS i od razu uświadamiam sobie, jak to dobrze, że mam szybkę w kasku. Przy 121 km/h muchy złapane na siekacze, nikomu nie dodadzą urody... :D W rzeczywistości jednak dla takiej muchy to jest "jedynie" ok. 100 km/h, bo 121 - to jest względem ziemi.

Czuję, że plan minimum, tj. lądowanie w Turbii k. Stalowej Woli, jest przy tych warunkach jak najbardziej realny.
Jednak banan stopniowo znika mi z twarzy - w miarę, jak lecę pod kolejnymi chmurami, a wariometr złośliwie milczy. Pewnie nieco dłużej odpoczywa po przeraźliwym wyciu z ostatniego komina...
Po 20 km i 1,1 km niżej zaczynam się o niego martwić – może się nadwyrężył biedaczek...?

Dolatuję do Połańca, ale jestem już poniżej połowy podstawy – chmura nade mną piękna, ale w jej cieniu znajduję tylko irytujące, bo silne, lecz za wąskie ciągi noszeń. Cały kilometr poświęcam na próby wykręcenia tego "czegoś" i nic.
Postanawiam wrócić pod wiatr i wylecieć spod cienia chmury, bo liczę na to, że ze skraju lasu coś wykręcalnego się oderwie.
Po kolejnych prawie 2 km, podziwiam już soczyste, mieniące się niezliczonymi odcieniami zieleni uprawy rolne. Jednak wolałbym zamienić te apetyczne kolory na bardziej rozmyte, mleczne, widziane z większej wysokości...

Przeczucie nie zawiodło mnie (tym razem) ;) ... i jest komin!
W zasadzie to nie komin, ale wąż termiczny. Niby wychudzony, niby słaby... ale przy tym dziki jest. Wije się skurczybyk, nie daje się okiełznać, pokonać. Kilka razy muszę wracać, by poprawić chwyt. Wbijam w niego pazury, pomagam sobie zębami. Wprowadzam Atosa w ekstramalnie ciasne krężenie z dodatkowo zaciągniętymi klapami. Ale to nie wystarcza. Na okrągło już wypycham sterownicę - jak w miękkopłacie. Czuję, jakby ktoś powiesił mi na karku worek cementu. Uświadamiam sobie, że dzisiaj takie przeciążenia funduje mi właściwie prawie każdy komin – krążę ciasno dlatego, że jest super ekspresowa winda w górę. Albo dlatego, że po prostu gdzie indziej jedzie się brutalnie w dół.

Zostawiam Połaniec za sobą i lecąc cały czas na wschód, odbijam nieco w kierunku północnym – wzdłuż Wisły. Z ciekawością obserwuję jej prawy brzeg. Znam te tereny z dzieciństwa, więc od tego momentu – można powiedzieć – zaczynam lot sentymentalny.
Padew Narodowa, Baranów Sandomierski ze swoim późnorenesansowym zamkiem zwanym "Małym Wawelem". Nie szpeci już byłe wyrobisko kopalni siarki "Siarkopol" pod Tarnobrzegiem – jest zalane i teraz kusi lazurową wodą.
No... mnie może aż tak nie kusi - na 2000 mnpm. jest jakieś 7–8 stopni C. Mimo rękawiczek ręce trochę marzną.

Mam ok. 2000 m npm. i w zasadzie już dolot do Turbii. Nie mam wprawdzie pojęcia, jakie jest tam podejście, ale plan minimum to już mam na pewno - dolecę. Zastanawiam się, w jakim miejscu przeciąć Wisłę: lecieć jeszcze dalej lewym jej brzegiem, czy odbić nieco w prawo i przelecieć nad Tarnobrzegiem. Wybieram drugą opcję, mając nadzieję, że za miastem wlecę z wiatrem w ogrzaną betonem i asfaltem cieplejszą masę powietrza. Nad znanymi mi doskonale centralnymi skrzyżowaniami Tarnobrzega mam jeszcze 1500 m zapasu, więc leci się komfortowo. Za miastem podkręcam zaledwie 250 m w mizernym ciasnym krążeniu. Przez moment przebiega mi przez głowę irracjonalne pytanie: ciekawe czy w takim krążeniu by mnie trafili... Oddalona o ok. 10 km na południe strefa EP D w Nowej Dębie to bowiem poligon. Na szczęście strefa dzisiaj jest nieaktywna. Zresztą nie tylko ona. Ze względu na Boże Ciało wszystkie strefy typu TSA, TRA, D, są po drodze nieaktywne – muszę przyznać, że z tego względu to idealny dzień na przeloty.
Nie widziałem w powietrzu żadnego szybowca, żadnego UL-a, ale... właściwie ptaków też nie widziałem.

Jest 15:20, w powietrzu jestem 2,5 godziny, a za sobą mam ok. 90 km. Lecę dalej, ale jakoś nie mogę odzyskać wysokości. Widzę piękne chmurki na SE od Stalowej Woli – żal by było lądować jednak w tej Turbii... Tracę 25 min. by dostać się z powrotem na 2000 m npm. - trochę za długo to trwało. Ale dokładnie tyle musiało, by 4 km dalej nad Turbią pokazały się zalążki nowiutkiego kumulusa.

Ruszam do przodu jakby przyciągany krzykliwym napisem "Nowość"... i jednocześnie straszony kolejnym "Wyprzedaż". Jednak tym razem już szybko podkręcam do 2300 i równie szybko dochodzę do wniosku, że:
a) lecę dalej,
b) przeskok przez Lasy Janowskie w kierunku wschodnim nie wchodzi w rachubę - to co najmniej 20 km bez szans na lądowanie.

Lecę więc, ponownie nieco odbijając na południe i trzymam się mniej więcej linii lasu. Widzę w oddali Biłgoraj i to jest mój nowy cel. Niestety las nie nosi i muszę wrócić nad pola. Spadam poniżej 1000 mnpm., ale kolejny komin szybko zabiera mnie aż (ale i tylko) 700 m wyżej – i niestety już wiem, że to już wszystko, co mi może ofiarować dzisiejsza termika.
Biłgoraj już na wyciągnięcie ręki, ale... dzieli mnie od niego szeroki pas lasu. Dalej łąki, ale widać taż sporo krzaków – nie warto ryzykować.
Latam jeszcze chwilę po okolicy i wytracam wysokość. Mam czas na staranny wybór lądowiska.
Ląduję po 156,7-kilometrowym locie i 4 godzinach w powietrzu – z lekkim dobiegiem, bo ku mojem zaskoczeniu przy ziemi jest nie więcej niż 0,5 m/s.

joomplu:2426

joomplu:2427


Miejsce okazało się być chyba najlepszym możliwym wyborem w promieniu co najmniej 50 km – sympatyczna ekipa miejscowej młodzieży i czynny (Boże Ciało!) sklep.
Jako latająca atrakcja zostałem poczęstowany zimnym piwem, a czas oczekiwania na nieocenionego Endrju wypełniony został lotniową agitacją.
Wioskę Ciosmy mogę Wam szczerze polecić jako miejsce do lądowania na trasie docelowej. ;)

joomplu:2428



PS. nie należy jednak lekceważyć miejscowych komarów – potwornie zawzięte... a także nieczynnych drewnianych mostów z gwoździami i zamkniętych na stałe rogatek na drodze zaplanowanej przez Automapę. :-P
Wielkie dzięki dla Andrzeja za hol i zwózkę!!! :):):)

PS.2. GoPro z pośpiechu zostało w hotelowym pokoju, więc zdjęć z powietrza niestety tym razem nie będzie. ;)



Track lotu z 19.06.2014


joomplu:2431