Fatalny stan startowiska. Wystające drzewa...
Rotor przy lewej odchyłce...
Trzeba było czekać na podmuch z przodu.
Maestro trochę przepadł przy starcie, ale wystartował... Glajciarze mieli łatwiej, bo od razu skrzydło wysoko, nie łapali się w rotor.
Ja myślałem że mam podmuch z przodu, ale szybko się skończył no i lotnia bez siły nośnej poleciała w górną część takich dwóch wystających drzew. Przebiłem się przez nie i poleciałem. Na wszelki wypadek w stronę lądowiska, a tam kominek... Nad tzw. "cyckami"
Grzesiu Cedro szybko znalazł się obok... Ja się wykręcałem... Zacząłem zakładać rękawice... No i od razu Maestro wyżej się wykręcił. Potem się bawiłem przez ok. godzinę w kominach z szybowcami... Paralotnie startowały jeszcze po mnie, ale tak raczej słabo im to szło.
W sumie to widziałem dwie paralotnie, które trochę lepiej latały a Maestro z oczu mi zniknął, więc po prostu sobie latałem.
Potem patrzę, Maestro wraca i mnie goni, prawie po godzinie
No to ja nad start, bo planowałem jeszcze się przelecieć nisko nad tymi feralnymi drzewami...
I wracać nad lądowisko.
A nad startem znowu fajny komin... No to krążę.
Szybowiec do mnie podlatuje, macha skrzydłami, drugi, no i ... patrzę, a tu jeszcze glajt...
Dwa szybowce w kominie, jedna lotnia.. Wszystko w lewo krąży, a ten buc w prawo. Znalazł sie na równi ze mną... to aż się wkurzyłem, odleciałem dalej, w inne centro...
A ten z prostej za mną
I tak wszedł po "niby - stycznej" w moje centro, że mogłem wyciągnąć rękę i go posmyrać po górnej części skrzydła. Po tym się chyba lekko przestraszył, bo odleciał... A tu Maestro do mnie podlatuje, i ręką woła "ho no leć za mną".
I lecę za nim... W stronę dalekiego szybowca.
Złapaliśmy taki słaby komin pod nim... podkręciłem wyżej, Maestro prowadzi dalej... i tak lecimy... równo (o dziwo!).
Coraz niżej...
Podleciałem tak, że lecieliśmy równo 200m obok siebie, żeby większa szansa złapania komina była.
No i mnie zapikało
, a 400m nad glebą, a gleba nieciekawie wyglądała. Jakieś druty, plantacje groszku z tyczkami... no na siłę by się tam siadło... ale niechętnie.
I krążymy... taki słaby ten komin... 50 m straciliśmy przez jakieś 10 min...
Ja już myślę, że gleba.. A tu nagle jak mnie nie dupnie w górę... tak zacząłem ostro krążyć... 3 metry do góry mi się pokazało.
Maestro odrobinkę później w to centro doszedł, i stracił jakieś 100-200 m do mnie. To na górze na niego zaczekałem... Byliśmy jakieś 1500 m nad glebą znowu
No i on wtedy skręcił pod wiatr trochę, 90 stopni do kierunku lotu... i prosta pod wiatr.
Wtedy było widać różnicę między lotniami, albo ja za wolno leciałem i miałem gorszą doskonałość.
Więc odlatywał mi do przodu i w górę... Ja coraz niżej...
Zobaczył to i znalazł komin, zakrążył mi, ja to znalazłem, znowu podkręciłem, ale na mnie nie zaczekał... Myślę, cholera... zostawi mnie
A on leciał w stronę takich fajnych dużych pól. Pokrążyłem jeszcze trochę, no i jak już byłem powyżej niego, z tyłu, to znowu na prostą za nim... Ale w ostatnim kółku straciłem go z oczu... zniknął mi dosłownie. Ale leciałem prosto, gapiąc się dookoła, aż mi oczy łzawiły.
No i zobaczyłem go wreszcie jak podchodził do lądowania.
Na zbożu widać było ładnie kierunek wiatru, jeszcze coś mi zapikało (miałem ze 200m nad grunt) zrobiłem 2 kółka, ale nic sensownego to nie było, więc prosta do lądowania, 100m obok Grześka
Na ziemniaczkach
Edytowany przez: smyk, w: 2008/06/04 11:26