Witamy, Gość
Nazwa użytkownika: Hasło: Sekretny klucz Zapamiętaj mnie
  • Strona:
  • 1

TEMAT: Moto-dreszczowce ;-)

Moto-dreszczowce ;-) 2011/02/18 04:27 #331

  • Agi
  • Agi Avatar Autor
  • Wylogowany
  • Sympatyk, Sponsor lotnie.pl 2016
  • Sympatyk, Sponsor lotnie.pl 2016
  • Posty: 2953
  • Oklaski: 19
  • Otrzymane podziękowania: 338
Z opowiadań PULSARA...




Lot nad jeziorem



Opowiem wam dzisiaj historię związaną z moim lataniem na motolotni, która o mało nie zakończyła się dla mnie tragicznie, albo co najmniej źle.
A więc jest początek lat 90-tych ubiegłego wieku. Dzisiaj już nie pamiętam, kto z kolegów załatwił z ówczesnym dyrektorem dużej stadniny koni w Ochabach dużą łąkę, z której zrobiliśmy sobie bardzo wygodne lotnisko.
Miejscowość Ochaby położona przy bardzo ruchliwej trasie Katowice-Skoczów-Ustroń-Wisła.Po starcie po lewej stronie drogi rozpościerała się cudowna panorama Beskidów, ze znanymi nam doskonale szczytami. Przecież prawie wszystkie przez nas oblatane na przestrzeni tych kilkunastu lat, kiedy wyłącznie lataliśmy na lotniach. Po prawej stronie - jak na dłoni Skoczów, miasto Zdzisia Sznapki, dalej na zachód - Cieszyn. Często będąc nad Cieszynem nie wiedzieliśmy, czy to polski Cieszyn czy już jesteśmy poza granicami kraju. Gdyby to było kilka lat wcześniej, dawno by bezpieka nas wszystkich wsadziła do ciupy.
W stronę przeciwną, czyli w stronę Katowic, to kraina stawów hodowlanych, a więc Goczałkowice, - tam się można było pogubić. Lataliśmy na tak zwanego nosa. Przed startem na mapie zapamiętywało się znaki charakterystyczne i w powietrze. Choć często na mapie co innego, a w terenie co innego. Trudno było o dobrą mapę, z przyrządów nawigacyjnych - to tylko busola, często nie skompensowana, a więc bezużyteczna. Jak się człowiek zgubił, a paliwa było mało i nie bardzo było wiadomo, w którą stronę do domu, to w tej krainie stawów szukało się bardzo długiego jeziora Goczałkowickiego (17 km). Ono podprowadzało w prawie już znane okolice.
Jezioro Goczałkowickie - i tu zaczyna się historyjka. Sztucznie wybudowany zbiornik wody pitnej dla aglomeracji śląskiej. Pamiętam, jak w latach 70-tych ówczesne władze partyjne z wojewódzkiego komitetu PZPR w Katowicach zapewniały Tow. Gierka, że uczynią wszystko co w ich mocy, żeby ta inwestycja pt. "Czysta Woda Dla Śląska" była oddana na Święto Odrodzenia Polski (22 lipca). Oczywiście, - jak mogło być inaczej -, towarzysze dotrzymali słowa, a że zalali wodą miejscowy cmentarz, kto by tym się przejmował. Wyszło to w 1997r. podczas tej wielkiej powodzi - trumny sobie pływały po jeziorze Goczałkowickim hihi TAKIE CZASY. No ale - jak to się mówi - dość polityki.

Jest 5. rano, wstajemy wcześnie, bo wiadomo: w powietrzu spokojnie, nie rzuca. Tankujemy nasze latadła do pełna (35 litrów). Zapowiada się długi, 3-godzinny lot. Jest piękny letni poranek, jesteśmy spragnieni latania, (obowiązki rodzinne, praca zawodowa itd.). W planie lotu dużo miejsc do odwiedzenia w promieniu 50 km.
Umawiam się z kolegą, ponieważ lepiej zna teren, będzie prowadził i gdybyśmy się rozłączyli, to o godzinie X spotykamy się nad uzdrowiskiem Goczałkowickim i razem już jeziorem lecimy na nasze lądowisko w Ochabach. Wtedy jeszcze nie miałem radiostacji pokładowej, choć razem z kol. Micińskim ukończyliśmy kilkudniowy kurs w Warszawie na Bemowie w 1989r., zdobywając certyfikat radiooperatora pokładowego, uprawniający nas do pracy na pasmach lotniczych.
Lot przebiega spokojnie (o ile można go nazwać spokojnym).
W pewnej chwili kolega pokazuje coś palcem na dole, jednocześnie ostro pikując, - jak przystało na prawoskrzydłowego. Ja za nim, schodzimy na 20 metrów, bo okazuje się, że pod nami obóz harcerski. A że dochodziła godzina 6 rano, rozpoczynamy zuchom pobudkę. Cośmy tam wyczyniali, to dzisiaj strach pomyśleć. Budziliśmy gospodarzy po wioskach i chyba niejedna kura na podwórzu, przestraszona na śmierć, już gospodarzom jajek nie zniesie. Nigdy nie zapomnę kozy, która spokojnie pasła się na podwórzu. Tak ją przestraszyłem, pikując na 5 metrów, że biedna w panice skoczyła przez otwarte okno do pokoju. Oj gdyby ludzie mieli telefony wtedy.
Nie minie 20 minut, jak za te wygłupy zapłacę. Jesteśmy już ponad 2 godziny w powietrzu, patrzę na mój wskaźnik paliwa, do lotniska 25 km. Pokazuje koledze - do domu. Ostatni punkt programu - dolatujemy do jeziora, schodzimy na 3-4m nad taflę i już środkiem koryta lecimy prosto do naszego lotniska. Spoglądam na prędkościomierz - 90km/godz. Zaczynam się denerwować, bo coś mało paliwa, - to przez te wygłupy. Zagapiłem się na wskaźnik paliwa i nie widzę kolegi, gdzieś go jeszcze poniosło. W oddali widzę już zbliżający się brzeg jeziora i budynki zabudowań gospodarskich, nad którymi trzeba przejść. W chwili kiedy chcę przejść na wznoszenie, do moich uszu dociera gwałtowny huk, jak by mi ktoś koło ucha z największej armaty wystrzelił. Zdrętwiałem, ze strachu instynktownie obracam się do tyłu, bo huk nie ustępuje. Tłumik widzę wisi ucięty i dynda przy samym pracującym śmigle. Jestem spanikowany, jak tłumik wjedzie w śmigło, to będzie naprawdę źle. Cholera, jak stracę śmigło, to się rozkwaszę na zabudowaniach gospodarskich. Myśli kłębią się pod kaskiem. Myślę: wyłączyć silnik i wodować? Odrzucam tę myśl, - przy tej prędkości to śmierć w wodzie. 50 metrów do brzegu, przechodzę delikatnie na wznoszenie, a ponieważ nieszczęścia chodzą parami, to dopiero teraz czeka mnie to najgorsze.
Otóż jestem na wznoszeniu, mijam z ogromnym hukiem brzeg jeziora i gęste szuwary, jestem gdzieś na 8 metrach, jak w powietrze podnoszą się dziesiątki kaczek, potężnych łabędzi i innego ptactwa wodnego. I ja w to wszystko wjeżdżam z prędkością 90 km/godz. W oka mgnieniu dociera do mnie myśl: JESTEŚ NAJWIĘKSZYM IDIOTĄ!!!!!! Uderzenia są tak silne i tak szybkie, ze zgłupiałem totalnie. Czuje ogromy ból w lewej nodze, oberwałem jakimś ptakiem. Na chwilę zamiera praca silnika, jednocześnie czuje potężne uderzenie w silnik w śmigło i widzę kątem oka, jak potężny ptak ma zrobione błyskawiczne harakiri. Sypie się pierze, jestem cały biały, boli mnie noga i ramię, zasłoniłem ramieniem twarz. Trwało to wszystko sekundy, ale dostałem solidną nauczkę za zlekceważenie podstawowych zasad zachowania się w powietrzu i nad zbiornikami wodnymi. Po 10 minutach ląduję zdenerwowany, totalnie wystraszony, obolały. Kilka godzin dochodzę do siebie.

Bilans: Prawe ramię, w które oberwałem do dzisiaj pobolewa, lewa noga długo bolała. Motolotnia - na skrzydle zerwane wszystkie linki antyflaterowe, kilka dziur w pokryciu, końcówki śmigła uszkodzone, jedna z pomp paliwa urwana (miałem 2 pompy pracujące), wykrzywiona prawa goleń podwozia.
Taka oto spotkała mnie przygoda podczas tego lotu.
Pozdrawiam wszystkich. PULSAR

"Dzień bez zaglądnięcia na Forum, jest dniem straconym" - Dr Flatter
"Jak jest?? Jest lotnie!!"

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Ostatnia edycja: przez Agi.

Odp: Moto-dreszczowce ;-) 2011/02/18 04:44 #332

  • Agi
  • Agi Avatar Autor
  • Wylogowany
  • Sympatyk, Sponsor lotnie.pl 2016
  • Sympatyk, Sponsor lotnie.pl 2016
  • Posty: 2953
  • Oklaski: 19
  • Otrzymane podziękowania: 338
Nie latajcie w Boże Ciało


Roku Pańskiego 1994, święto "Boże Ciało".
Jadę z przyjacielem i moją motolotnią na lotnisko Aeroklubu Sląskiego polatać. Okazja - wolny dzień, o długim weekendzie wtedy jeszcze nikt nie słyszał.
Pogoda parszywa (jak dziś w Rudzie Sląskiej, - wiało tak, że o mało skrzynki z kwiatami nie poleciały na przelot z balkonu. A o deszczu nie wspomnę.)
Więc jestem na lotnisku, a tam puchy-hangary pozamykane, brać lotnicza smętnie porusza się po okolicach portu. Pytam co jest? Odpowiadają: Dzisiaj się nie lata, bo Boże Ciało. Zwracam się do mego przyjaciela: ”Cholera, człowiek ma pierwszy dzień wolny w miesiącu, bo w górnictwie pracuje się na okrągło i masz babo placek”. Jestem zdesperowany lecieć, bo nie wiem, czy następnym razem szef da się oszukać umierającą babcią i da wolne, chociaż wie, że gdybym chciał wybrać na siłę zaległy urlop, to przez 2 miesiące nie było by mnie w pracy. Tarabanię się na drugie piętro do zawiadowcy po zezwolenie na start, a on swoje, że dzisiaj... itd.
Jestem zły, jak nie ma oficjalnego zakazu to polecę. Mam zgodę tylko do 600m i tylko po kręgu. Myślę: dobre i to, w powietrzu byłem ostatni raz pod koniec kwietnia, a tu już czerwiec.
Szybko uzbrajamy moją maszynę, bo pogoda wyraźnie się psuje. Wieje z zachodu 6/7, w porywach do 10-ciu. Startuję. Do 100m turbulencja jak cholera, wyżej już spokojniej. Zaliczam pułap 600m i latam sobie po kręgu. W planie lotu - godzina w powietrzu, a ja już po pół zamarzam na sopel lodu. Wtedy jeszcze nie miałem kabinki i nie było się gdzie schować. W międzyczasie wiatr zmienił kierunek na południowy. Zaczynam odczuwać DRESZCZYK, bo jeszcze nigdy na naszym lotnisku nie lądowałem, kiedy wiało z południa i na dodatek silnie. Cały szkopuł w tym, że trzeba podchodzić znad portu, prostopadle do pasa trawiastego, a za nim jest pas betonowy. Więc myślę sobie: jak nie posadzę na trawiastym, to posadzę na betonowym, bo za nim jest część lotniska nie używana i trawa sięga metra.
50 minut w powietrzu, ja jestem sztywny, nawet kombinezon lotniczy wojsk OPK nie pomaga. Schodzę z 300m i przymierzam się do lądowania na 100, zaczyna się huśtawka. Jestem nad portem, a tu 20 do góry, 20 na dół i tak bez przerwy. Wyskakuję na 200. Jest spokojniej, paliwa mam jeszcze na 2 godziny, tylko to zimno i ta huśtawka. Z tych emocji robi się cieplej. To właśnie te emocje, które tak lubimy, do których świadomie ciągle dążymy i ten ciągły sprawdzian samego siebie, ta walka z ogarniającym strachem tam wysoko w górze, to chłodne myślenie i ten przyjemny głos przyjaciela w słuchawkach radiostacji, a po wylądowaniu ta wszechogarniająca nas duma. Przymierzam się jeszcze raz, wiem, że teraz muszę zejść niżej nad port. Nie na 80m, a na 60m. Znad wysokich, starych drzew, które sięgają co najmniej 40 metrów. Wytrzymuję nerwowo, manetka gazu w ciągłym ruchu, mijam latarnię portu umieszczoną na dachu. Już jestem nad pasem trawiastym, zbliża się pas betonowy. Rzuca, jak nie wiem co, ale usiłuję posadzić motolotnię na trawiastym.
Wreszcie. Twardo bo twardo, ale ląduję, by za sekundę usłyszeć TRZASK i gwałtownie motolotnia zatrzymuje się. Wiem, że na coś najechałem w trawie. Wyłączyłem silnik, po oględzinach okazało się, że przednie koło podczas lądowania uderzyło w ostrą krawędz pasa betonowego i zostało do połowy ścięte.
MOWIĘ WAM NIE LATAJCIE W BOŻE CIAŁO.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich. Pulsar

"Dzień bez zaglądnięcia na Forum, jest dniem straconym" - Dr Flatter
"Jak jest?? Jest lotnie!!"

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Odp: Moto-dreszczowce ;-) 2011/02/18 11:20 #337

  • art_c
  • art_c Avatar
  • Wylogowany
  • Pilot Motolotni
  • Pilot Motolotni
  • Posty: 383
  • Oklaski: 14
  • Otrzymane podziękowania: 205
O tym, że lepiej latać z radiem na pokładzie.

Niedziela, styczeń 2009r.
O 12.00 dostaję sms od klubowego kolegi , że na naszym lądowisku na południu Mazowsza pogoda jest wspaniała. Docieram tam po trzynastej.
Na kręgu dwa samoloty ultralekkie z uczniami a jeden kolega przypasany do wózka motolotni szykuje się do startu - przyjemny, niedzielny, lotniskowy ruch w interesie.
Wprowadzam z hangaru moją maszynkę. A. pomaga mi uruchomić silnik. Kręcę śmigłem, ale silnik nie chce zapalić. Słychać, że jest zupełnie suchy. Kolega pokazuje mi, gdzie w jego samolocie jest kranik, z którego pożyczam odrobinę benzyny do komory pływakowej gaźnika lotniowego Rotaxa. Dzień krótki, a jest dość późno i trzeba „zagęszczać ruchy”. Wreszcie uruchamiam i rozgrzewam silnik. Dzwonię z informacją do ASM 3.
Ubieram się stosownie do pory roku – zakładam tyle ubrań, że ledwie zginają mi się kolana. Wiatr zachodni, 2-3m/s. Przypasuję się ciasno (z czego S. się zawsze śmieje), rozgrzewam silnik, potem sprawdzam na wysokich i niskich obrotach Wreszcie wykołowuję na pas. Oglądam się, czy nikt nie ląduję i w powietrze.
Nad skrzydłem pełne słońce, na zachodzie trochę cirrusa, pod nogami żółtorude i brunatne łąki i oziminowe, jasnozielone pola. Stawy pokryte topniejącym lodem. Pięknie i jeszcze powietrze pachnie… no nie wiem jak nazwać, chyba po prostu zimą.
W rejonie lądowiska uwijają się znowu oba samoloty z instruktorami i uczniami. Latamy w prawo, potem jeden samolot zmienia kierunek orbitowania i odlatuje.
Kręgi samolotów rozwlekają się, chwilami tracę jednego lub drugiego z pola widzenia. Słońce opada coraz niżej i robi się mglisto.
Kiedy zostaję sam nad pasem wychodzę spiralą w górę na 220m i gaszę silnik. Jest prawie bezwietrznie, więc cieszę się cichym lotem, szumem i świstem rozcinanego linkami powietrza. Buduję krąg do lądowania. Na pozycji „z wiatrem” mam jeszcze 130m. Zwykle trzeci zakręt na prostą wykonuję na 100m, więc rozwlekam krąg. Wtedy w różnych częściach nieba zauważam ponownie oba samoloty. Ląduję przyzwoicie. Jestem zadowolony. Postanawiam powtórzyć. Uruchamiam silnik w trakcie dobiegu, sprawdzam temperatury i bez zatrzymywania startuję ponownie. Wspinam się spiralą na pełnym gazie. Dosłownie za chwilę jestem znów nad osią pasa, na wysokości ćwierć kilometra. Szukam samolotów, ale jest mglisto i nie widzę ich w pobliżu. Sięgam do wyłącznika zapłonu. Silnik cichnie z typowym burknięciem. Rutynowo buduję krąg. Pilnuję miejsca przyziemienia i wysokości. Znowu jestem na pozycji „z wiatrem”. Rozglądam się za samolotami i teraz widzę oba. Jeden jest daleko z tyłu, nad przecinką leśną obwodnicy miasteczka. Drugiego zauważam, kiedy jest w lewym zakręcie w pobliżu lądowiska. Wiem, że kolega, który nim powozi ma „zielonego” ucznia na pokładzie. Z jego manewrów wynika, że i on składa się do międzylądowania na „moim” pasie. Ja robię trzeci zakręt w lewo i prostuję, on leci równolegle do mnie w odległości 200m i 30-50m niżej. Jestem pewien, że jeszcze mnie nie widzi, bo ma mnie pod słońce. Próbuję uruchomić, ale silnik jest schłodzony i odmawia współpracy. Kontynuuję podejście i zaczynam czwarty zakręt na prostą. Oglądam się i widzę, że on robi to samo!
Co robić? Myślę tak: „jak zetnę 4 zakręt i wyląduję równolegle do osi, ale poza pasem to wpadnę w rzadkie brzozy i krzaki i się rozbiję. Teraz jestem niżej, i spróbuje wylądować możliwie stromo, jak najbliżej progu. W samolocie siedzi świetny pilot, dawniej mój instruktor – musi mnie zobaczyć”. I tak obaj sobie skręcamy w lewo do lądowania na tym samym pasie. Wychodząc na prostą tracę samolot z pola widzenia. Mam go teraz wyżej i na ogonie.
Nie mam czasu się oglądać bo jestem nisko i przecież ląduję bez silnika. Rozważam ponownie próbę uruchomienia, ale po sekundzie wahania rezygnuję. Nie mam już czasu. Postanawiam przyziemić jak najbliżej progu pasa.
Jeśli jednak mnie nie zauważył i wszedłem mu pod maskę silnika, to może przejdzie nad moim masztem? Dotykam pasa, wciskam hamulce - lotnia zwalnia, szum ustaje. Nasłuchuję silnika samolotu.
Kulę się. Nie mam odwagi się obejrzeć.
Cisza.
Więc zobaczył…Oczywiście, że zobaczył.
Sprawdzam czy nie ma nikogo na prostej i szybko startuję. Lecę na zachód i w pół godziny mocno marznę. Po wylądowaniu wkołowuję prosto pod hangar. Za chwilę wracają też samoloty.
S. podchodzi do mnie.
- Dlaczego wszedłeś mi w krąg? Ja ciebie nie widziałem. Wpakowałbym się.
Co ty wyrabiasz?
- Ja byłem bez silnika.
- Bez silnika…? K. baranieje - Ale ja cię nie widziałem! W ostatniej chwili …uczeń mi ciebie pokazał.
- Widziałem cię cały czas, ale byłem za nisko i bez silnika, i nie mogłem odejść na drugi krąg. Silnik nie zapalił, a nie miałem gdzie lądować. A to uczeń mnie zobaczył…
Pzdr.
Artur.

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Odp: Moto-dreszczowce ;-) 2011/04/06 22:22 #786

FILMIK o tym, że nie należy startować zaraz za samolotem, wpływ turbulencji może być zgubny.
Lotnie:
Air Wave - Magic Kiss 144,
Wills Wing - HP AT 158
Moyes - Xtralite 147,
Seedwings - Spyder 14
Quasar - Relief 215C
ŚK - od 2007r.

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

  • Strona:
  • 1
Moderatorzy: Leslawsterylnymichalo
Zasilane przez Forum Kunena