Cześć.
Nie wchodząc w dyskusję, czy "zaplecenie" linki antyflatterowej powstało w trakcie montażu, czy przenoszenia lotni na start, w nawiązaniu do stwierdzenia, że po montażu lotnia była sprawdzona i OK, napiszę z własnego doświadczenia, jak przekonanie o obiektywiźmie własnych zmysłów może być złudne.
Parę lat temu wykonywałem motolotnią daleką trasę. Dzień był wiosenny, ale niezwykle upalny. Pomimo wysokiej temperatury ubrałem się do lotu b. ciepło, planując, że będę w powietrzu 3 - 3,5 godz. Lot odbywał się w silnych warunkach termicznych, tak, że prowadzenie nawigacji (a latam dla fasonu bez GPS - na mapę i busolę) nie było łatwe w rozhuśtanym wózku. Po ok. godzinie lotu, w czasie którego jak pamiętam, słyszałem głownie skrzypienie konstrukcji zorientowałem się, że jest coś nie tak z silnikiem. Obrotomierz wskazywał "0". Odwróciłem głowę i zobaczyłem nieruchomą łopatę śmigła. Wysokość 300m, więc niewiele czasu , ale jeden raz spróbowałem uruchomić. Bez skutku. Pozostał wybór lądowiska, którego nierówności za chwilę elegancko przetestowałem. Siedzę w znieruchomiałej maszynie lekko zbaraniały i kombinuję co to za awaria. Włączam starter bez ssania: bez rezultatu. Ciągnę ssanie: kręci, kręci, kręci... zaskoczył i pracuje równo. Wysiadam, sprawdzam co mogę. Wszystko całe i działa! Do dzisiaj nie wiem, czy lecąc spocony, bo jeszcze w zimowym ubraniu i grubych rękawicach, w turbulencji, sięgając pod fotel po mapę - sam bezwiednie nie wyłączyłem zapłonu. I ciekawe, że wśród skrzypienia konstrukcji nie usłyszałem, że silnik nie pracuje. Na marginesie wyjaśnię jeszcze, że lubię latać w silnej termice i nie jest ona dla mnie zwykle zjawiskiem, którego unikam.
Pozdrawiam przedświątecznie-
Artur.