Kilka fotek z soboty i niedzieli. W sobotę przyjechałem z Jackiem Półtorakiem do Pińczowa na 8 rano. Wyjątkowo, aeroklub jeszcze spał o tej porze. Przez nikogo niepokojeni spokojnie bez pośpiechu rozłożyliśmy lotnie.
O dziewiątej dołączył Paweł z Ukrainy ze swoim combatem. A o 10, z aeroklubowych czeluści wyłonił się Jacek Juskowiak. Około południa wszyscy gotowi do lotu czekaliśmy z niepokojem na podwózkę do chmur. A te budowały się solidnie już od samego rana.
Mieliśmy nadzieję na super latanie. Niepokoił tylko stosunkowo silny wiatr. Zbyt dalekie odejście na zawietrzną mogło pokrzyżować plany powrotu do lotniska. Andrzej w między czasie przygotował motolotnię i zabawa mogła się zacząć. Pierwszy wystartował Jacek Półtorak.
Złapał komin, ale przestraszył się silnego znoszenia za lotnisko i wrócił pod wiatr nad garb. Po drodze niestety nic nie nosiło i wylądował. Ja odpaliłem jako drugi tuż za Jackiem. Na początku turbulencje i już na 300 metrach komin. Przelecieliśmy go, bo nie chciałem ryzykować zbyt niskiego wyczepienia się. Potem zdziwienie, bo wokoło pełno cumulusów a w powietrzu spokój i żadnych noszeń. Dopiero na wysokości 800 m coś drgnęło. Wyczepiłem się i dokręciłem podstawę na wys ok 1750 m npm. Cały czas słyszałem przez radio co działo się na lotnisku. Wiedziałem , że Jacek Juskowiak załapał się po drugim holu i odchodzi na przelot i że podobną decyzję podjął Paweł na combacie. Pod pierwszą podstawą spotkałem się z paralotniarzem. Wieczorem dowiedziałem się, że zrobił setkę. Jacek z Pawłem byli za mną ok 20 km Niestety ich nie widziałem. Słyszałem za to idealnie i kontaktowaliśmy się przez radio. Lecieliśmy w kierunku na północny wschód. Warunki nie rozpieszczały. Mimo, że chmury wyglądały ładnie, a ich podstawy podniosły się w między czasie do ok 2000 m , to nie dawały takich noszeń, jakich można by było się po ich wyglądzie spodziewać. Dla w miarę pewnego utrzymania się w powietrzu należało lecieć cały czas powyżej 1000 m. Noszenia poszarpane wiatrem dawały się we znaki. Gdy byłem nad jeziorem Hańcza Jacek Juskowiak, przez radio, odwiódł mnie od zamiaru powrotu do Pińczowa. Zdecydowałem lecieć dalej, z wiatrem, ale z powodów logistycznych, maksymalnie do 100 km od startu. Mniej więcej na 80 kilometrze dostrzegłem Wisłę. W tym samym czasie chłopaki, Jacek i Paweł spotkali się i wspólnie wykręcali komin. Moja setka stawała się coraz bardziej realna. Gorączkowo zacząłem wypatrywać mostu przez rzekę. Znalazłem i most i miejscowość, za którą rozległe pola dawały szansę na udane lądowanie. Gdy przekraczałem Wisłę, dokładnie na środku jej nurtu Compeo pokazało mi 100 km w linii prostej od Pińczowa! Miałem to. Lądowałem na wcześniej upatrzonym dużym właśnie skoszonym polu, trzy kilometry za Annopolem. Złapałem się jeszcze z Jackiem na radiu. Brakowało mu wtedy tylko ok 10 km do Mostu na Wiśle. Ostatecznie lądował po 103 km lotu. Paweł przeleciał 91 km, a ja 108 km(tracki na XCC). Fajnie co? Niezwykle udany dzień. To moja i Jacka druga setka w karierze. Mamy co świętować
Niestety nie mam pamiątki filmowej z tego lotu, bo poganiany przez Grześka zapomniałem włączyć kamerę na starcie ;(
Jacku P. - dzięki za zwózkę,