Witamy, Gość
Nazwa użytkownika: Hasło: Sekretny klucz Zapamiętaj mnie

TEMAT: Seminarium w Borsku

Odp:Seminarium w Borsku 2008/07/08 12:29 #2004733

  • Smyk
  • Smyk Avatar Autor
  • Wylogowany
  • Pilot 100+
  • Pilot 100+
  • Habet et musca splenem
  • Posty: 1600
  • Oklaski: -5
  • Otrzymane podziękowania: 59
Luzik, ja się do nikogo nie przyczepiam, tylko od jakiegoś czasu zastanawiam się tak niezobowiązująco :)

Jeśli lotnia jest niby bardziej bezpieczna od paralotni, bo ponoć się nie składa w powietrzu, to dlaczego w trudne waruny bierzesz tylko paralotnię? Czy gdybyś miał np. też lotnię przy sobie, to w tę termę byś wystartował na niej?

Może tu chodzi po prostu o jakieś większe poczucie bezpieczeństwa na glajcie, związane z tym, że pozycja jest bardziej zbliżona do naturalnej, czyli nogi w dół? Może te mniejsze prędkości?

Tutaj takie pokazy japońskich pilotów kamikaze, niech uświadomią prawdziwą twarz tego zdradliwego poczucia bezpieczeństwa :P

youtube.com/watch?v=H-AxCXEe3n0



Edytowany przez: smyk, w: 2008/07/08 12:30

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Odp:Seminarium w Borsku 2008/07/08 15:40 #2004734

  • Smyk
  • Smyk Avatar Autor
  • Wylogowany
  • Pilot 100+
  • Pilot 100+
  • Habet et musca splenem
  • Posty: 1600
  • Oklaski: -5
  • Otrzymane podziękowania: 59
W niedzielę 6.07 w Borsku były trudne i wymagające warunki. Dlatego od pewnego momentu mogły latać tylko lotnie .

To był lot, w którym można było przelecieć 200km. Ale niestety, można też było spaść na las.
Byłem 400m nad glebą, noszenie nie do końca wycentrowane, a wiatr jakieś 40 km/h spychał nad las.
W takim momencie nie można pozwalać sobie na ryzykanctwo i trzeba wrócić nad lotnisko.

youtube.com/watch?v=xURKKZda34A

Pozdrawiam
Dzięki za filmik Jacolowi ;)

Edytowany przez: smyk, w: 2008/07/08 16:17

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Jak to dawniej w Borsku, trochę sentymentalnie 2008/07/17 11:21 #2004764

  • Smyk
  • Smyk Avatar Autor
  • Wylogowany
  • Pilot 100+
  • Pilot 100+
  • Habet et musca splenem
  • Posty: 1600
  • Oklaski: -5
  • Otrzymane podziękowania: 59
Fragment fantastycznej książki, traktujący o lotnisku w Borsku, 1960 rok:

"Przyszedł rozkaz przebazowania na lotnisko zapasowe, na całe lato, a może i jesień. Będzie remontowany pas startowy. Naturalnie taki rozkaz wyższemu dowództwu znany był wcześniej, ale my szaraczki z pułku dowiadujemy się kilka dni przed alarmem. Nie nacieszyłem się więc mieszkaniem.
Zrobiło mi się smutno, ale tak właśnie w wojsku jest. Nie zna się dnia ani godziny i kiedy przyjdzie rozkaz...
Wtedy przypominasz sobie coś zdążył zapomnieć, że żyjesz, istniejesz,
tylko w służbie i dla służby. Reszta to sen z którego w każdej chwili
może obudzić cię rozkaz. Jesteś kodem zapisanym gdzieś tam, w
niedosiężnym dowództwie. Wystarczy tylko skreślić w tabeli X, a zapisać w
tabeli Y, byś nagle zniknął w jednej miejscowości, a zmaterializował się
w drugiej.
I nie ważne co w tej chwili robiłeś, z kim byłeś umówiony. Znikasz jak
sen. Przechodzisz w innym wymiar. I nawet nie możesz powiadomić postaci z
twego snu. Twój kod materializuje cię w nowym, nieznanym miejscu. I
nieraz dopiero po latach, odnajdujesz echa minionego życia w jakiejś
zapadniętej głuszy leśnego garnizonu.
Rozkaz jednak nie podlega dyskusji. Więc najpierw mechanicy i
naziemne zabezpieczenie odjeżdża długimi kolumnami samochodowymi. Na
miejscu pozostaje tylko awaryjna grupa szczęśliwców do obsługi lotniska.
Potem startują samoloty. Lecimy eskadrami, kolumnami kluczy.
Przebazowanie bez żadnych dodatkowych ćwiczeń. Nasze lotnisko zapasowe to
wąski pas czarnego asfaltu w gęstwinie Borów Tucholskich, w pobliżu
jeziora Wdzydze i wioski o takiej samej nazwie. 80 kilometrow w prostej
linii na południe od Gdyni (8 minut lotu po trasie).
Lecimy nad gęstymi borami ale zaraz pokazuje się ogromne srebrne
rozlewisko, z kępami wysp porośniętymi lasem. To jezioro Wdzydze,
kaszubskie morze. Jezioro morenowe w kształcie litery T ma powierzchnię
ponad 1067 ha, a głębokość sięga do 70 metrów.
Lądujemy pojedyńczo. Pas wąski, zaledwie 30 metrów i wydaje się że
skrzydła szorują po krzakach. Po wylądowaniu kołujemy do niewielkich
kieszeni gdzie mechanicy maskują samoloty. Każdy samolot ma takie miejsce
ukryte pośród drzew i krzaków. Warunki polowe zbliżone do wojennych.
Piloci zbierają się do autobusu i jedziemy na kraj puszczy, gdzie
stoi murowany baraczek. Pozostala kadra śpi w namiotach tak jak i
marynarze służby czynnej. Jeszcze jeden murowany budyneczek, to kuchnia,
bo już jadalnia pod sosnowym, pachnącym dachem. A wszystko na rozległym
ugorze, pokrytym świeżą jeszcze, wiosenną trawą.
Skowronki śpiewają wysoko w niebieskim niebie, jest wesoło i sielsko, jak
na wsi. Przyjemne zaskoczenie. A dwieście metrów piaszczystą, wąską drogą
zatoczka jeziora. Zatoczka, niewielka, przytulna, wcale nie wygląda na
odnogę ogromnego Kaszubskiego Morza. Piękny widok, pachnące ziołami,
lasem powietrze, upaja. Czuję się naprawdę wiosnę. Już tak bardzo nie
tęsknię za Wybrzeżem. Humor mi sie poprawia. Dobrze od czasu do czasu
jest mieć i takie wakacje.
Zatoczka jest stosunkowo płytka. Szarobiały piasek maleńkiej plaży
łagodnie zanurza się w przeźroczystej wodzie dając złudne schronienie
setkom małych raczków. Na piaszczystym dnie przez źródlaną wodę widać je
jak na dłoni. Amatorzy, z tych co to niczemu nie przepuszczą, wybierają
je wiadrami. Są nawet pomysły "exportu" do Gdyni do Georga, ale gdy
przychodzi się do praktycznego wykorzystania połowów, entuzjazm gaśnie.
Raczki są małe, czarne, zamulone i niesmaczne. Gdy się je gotuje,
odrażający zapach gnijącego mułu zasmradza całe obozowisko. Zabija zapach
pól i lasów, jest tylko jeden smród, duszący w gardle aż do mdłości. Ale
"chytrych" to nie odstrasza, intensywnie myją i gotują. Chwalą potem jako
zakaskę. Nie próbowałem, ale bez wódki chyba by nie dało się w ogóle ich
jeść.
Las, jezioro, wiosna, czegóż więcej by trzeba, a jednak... Po kilku
dniach, po zaklimatyzowaniu się, kiedy wewnętrzne podniecenie
przebazowaniem ustało, zaczęła budzić się tęsknota. Za swoim pokojem, za
morzem za... osobami spoza codziennej służby.
Po lotach zaczynałem się nudzić. Nie potrafiłem pasjonować się zbieraniem
grzybów, czy jagód, by potem cieszyć się zdobytym majątkiem. Jeszcze samo
zbieranie, ale to przeliczanie na pieniądze ? Łowiłem trochę ryby. Kiedy
jednak siedziałem nad wędką ogarniało mnie znowu uczucie "ucieczki czasu,
"ucieczki życia" w tej bezczynności i od razu traciłem humor.
Rzucałem wtedy wszystko i posyłałem gońca do oddalonego kilkanaście
kilometrow Gesu... (Jeśli miałem pieniądze.) Towarzystwo zawsze się
znalazło. A potem wiadomo. Do moralnego dołączał jeszcze katz fizyczny.
Frustracja całkowita.

(...)

Wracaliśmy niziutko nad
samymi wierzchołkami drzew tych rozległych lasów. Powietrze w
bezwietrznej aurze lipcowego popołudnia bulgotało turbulencjami jak
wrząca woda. Silna operacja słońca i każda polanka, każdy płacheć
piaszczystego pola to wulkan w pełni erupcji.
Samolot podbijany bąblami podskakiwał z jednego skrzydła na drugie jak
podstrzelony indyk. Zdzisiek dobrze musiał pracować sterami, by pudło
utrzymać na kursie i nie miał czasu na gadki, i dobrze, bo chociaż byłem
przepełniony ważnością i radością, miałem już jednak na tyle
doświadczenia swoich trzydziestu jeden lat, że wiedziałem że jestem sam.
W smutku, radości, zawsze sam. Sam ze swoją duszą. "

Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się, aby dołączyć do konwersacji.

Moderatorzy: Leslawsterylnymichalo
Zasilane przez Forum Kunena