Mój przyjazd do Pińczowa planowałem od dawna, ale niestety pogoda i obowiązki ciągle odwlekały w czasie perspektywę polatania na nizinach. W końcu w sobotę zapakowałem rodzinę w samochód i dotarłem na miejsce. Cały dzień po niebie przechadzały się deszcze i burze. Było na tyle późno, że postanowiłem resztę dnia spędzić mało lotnie, ciesząc się samą myślą o dniu jutrzejszym. Miałem przeczucie, że tym razem nie dam się wysadzić z siodła i wreszcie holowanie za motolotnią pójdzie mi lepiej. Zrobiłem sobie wyczep dedykowany do tego celu i porządną uzdę.
Rano nieco ociągaliśmy się z rozłożeniem i pierwsze hole za "motką" odbywały się jeszcze co prawda w spokojnych warunkach, ale trafiały się już pierwsze noszenia. Oczywiście nie obyło chwilami bez miotania po sterownicy, ale dotrwałem do końca holu. Podstawa chmur była zbyt nisko żeby móc dłużej pobujać, ale wyczepiony pod chmurką dokręciłem jej podstawę i pozwoliłem sobie pokręcić się troszeczkę z już słabiutką widocznością ziemi
. Bardzo słabe noszenie acz szerokie, dały chwilę potrwać w tym mlecznym stanie. Poleciałem do następnej chmurki, ale tu już nie było powtórki. Po ok. 20 minutach wróciłem na lotnisko. Hole jak zwykle bywa w Pińczowie idą sprawnie i bez większych zakłóceń, ale jak mogłoby być inaczej gdy holownikiem jest Endrju, a kierownikiem startu Michalo. Michał wracając z urlopu z rodziną "zahaczył" o Pińczów
( przyznam się że odrobinę pomogłem mu podjąć tą decyzję
) Miło było zobaczyć go w "fraczku", jak to kiedyś określiła bodajże Agi kokon lotniowy i z lotnią na ramionach.
Mimo że jego ręka nie była na tyle jeszcze sprawna, by móc cieszyć się jego widokiem w powietrzu, to miał szansę pobiegać z lotnią i na wózku sprawdzić na ile kontuzja jest jeszcze uciążliwa przy przechodzeniu do pionu i sterowaniu. Tego dnia swój dzień wyzwań miał Ciosku. Wreszcie miał okazję przekonać się jak dobrze lata się na Laminarze
Najpierw nieśmiało za wyciągarką, ale po dwóch wystrzeleniach w niebo postanowił że jest gotów na podniesienie poprzeczki. Chwile później Endrju zabrał go na przejażdżkę. Wszystko poszło gładko. Trudno nie powiedzieć jeszcze o dwóch latających kolegach. Fernando w moich oczach to najkonsekwentniejszy nowy pilot jakiego miałem okazję poznać. Zawsze skupiony i spokojny. Zawsze gotów na wyzwania. Bardzo szybko robi postępy i myślę że już niedługo zagości w kolejnych edycjach Pucharu lotnie.pl na co raz to wyższych miejscach
. Przy tym wszystkim zawsze dobrze zorganizowany i bardzo chętny do pomocy innym. Aga myślę że następna nagroda Fair Play powinna trafić do niego. Choć to trudna sprawa bo mimo iż czasami na forum bywa różnie, to w tzw. realu otaczają mnie sami zasługujący na taką nagrodę ludzie. Na Pińczowskim lotnisku jest tak zawsze. Endrju to już w ogóle inna liga w tym zakresie!
Tyle pracy, własnego czasu i poświęcenia lotnych dni dla innych...bez niego nie jechałbym taki kawał drogi mając góry pod nosem. No dobra może faktycznie trochę słodko się zrobiło
, ale to prawda i zachęcam wszystkich którzy jeszcze nie gościli w Pińczowie żeby to zrobili!
Wrócę jednak do bohatera tego dnia. Maestro w termikę wyholował się pierwszy i długo nie zabawił przy lotnisku. Będąc w powietrzu jeszcze usłyszałem jak informował że jest 20 km za Buskiem Zdrojem i tyle go słyszeliśmy. Łykał kolejne kilometry. Już jadąc po niego z Fernando myslałem sobie - kiedy tak ktoś będzie jechał po mnie tak daleko?
O tym jak było w powietrzu nie trzeba było nawet go pytać. Ten uśmiech gdy się zobaczyliśmy w Turbii mówił wszystko
. Oczywiście w samochodzie z przyjemnością pokonywaliśmy z nim opowiadane kominy i kilometry. Droga do Pińczowa dzięki temu minęła bardzo szybko. Zmęczeni nie odmówiliśmy sobie po powrocie grila i "pogaduch" do późnej pory. Sen przyszedł szybko i był pełen kominów i przeskoków
. Ja w tym dniu zaliczyłem swoją pierwszą termikę na nizinach.
Mimo że kilometrów przeleciałem tylko kilkanaście w trzecim holu, to sam fakt że to pierwszy hol za motolotnią w termikę dał wiele satysfakcji. Mam nadzieję że szybko się znów zobaczymy w Pińczowie!